Od serca

Stypendium albo śmierć

Spotkałam ją w czasach, gdy nie było jeszcze popularne mieć telefon komórkowy, a budki telefoniczne były na każdym rogu szanującego się miasta. Biegła ulicą z torbą na ramieniu. Znałyśmy się z wykładów. Zatrzymała się gwałtownie przy budce telefonicznej, włożyła kartę i wystukała numer który miała na kartce.
– Dzień dobry, nazywam się Zofia Nowicka, mam nietypowe pytanie…

Nie jestem świnią, nie podsłuchiwałam. Poczekałam aż skończy rozmowę. Odwiesiła słuchawkę z wyraźnym smutkiem.
– Cześć, jak leci? – zagaiłam rozmowę.
– Tak sobie. Obdzwaniam cały dzień różne fundacje, które mógłby sypnąć kasą – odrzekła.
– A po co ci?
– To nie dla mnie… – i opowiedziała mi historię o koleżance ze szkolnej ławki. Dziewczyna z wielodzietnej rodziny, ojciec zmarł, ona najstarsza, postanowiła wyjechać do pracy. Wybrała Niemcy, bo język znała dość dobrze. Zaczepiła się do pracy w restauracji. Zarabiała dobrze, udało jej się całkiem nieźle zaoszczędzić i jeszcze wspomóc rodzinę w Polsce. Jednak chciała od życia coś jeszcze – chciała tam zacząć studia językowe. Jednak rząd niemiecki wymagał od niej, by miała uzbierane na koncie 10 tys. Euro, by pozwolić na studiowanie dzienne. Miało to być zabezpieczenie w przypadku ewentualnych problemów z kosztami życia. Najzwyczajniej w świecie – chcieli uniknąć sytuacji, gdzie obcokrajowcowi z marszu zostanie przydzielone stypendium socjalne.

Tydzień później dowiedziałam się, że Zosia i jej koleżanka dała za wygraną. Nie dała rady, termin złożenia dokumentów w niemieckiej szkole minął. Nie znalazła ani sponsora, ani sposobu, by wspomóc w pozyskaniu środków.

Sprząta teraz domy bogatym Holendrom. Nie wróciła już do ojczyzny. Tu też nie miała szans na dalsze kształcenie ani na dobrą pracę. Skończyła przecież tylko ogólniak.


W akademiku na trzecim piętrze mieszkał Witek. Zawsze wyróżniał się wiedzą na wykładach o rynkach giełdowych. Nikt tak jak on nie wiedział jaka jest różnica między kontraktami forward a futures. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że mieszka na Podkarpaciu. Dlaczego mnie to dziwiło? Ponieważ od miejsca wyboru jego studiów dzieliło go prawie 900 km, które pokonywał dwa razy do roku pociągiem nocnym. Tylko święta spędzał w domu, nawet w wakacje zostawał tu, nad morzem, gdzie można było łatwo znaleźć pracę i dorobić smażąc frytki czy nosząc po plaży ciężką lodówkę z napojami i lodami.

Kiedyś na jednej z imprez zapytałam go, dlaczego wybrał akurat tą uczelnię.
– To proste! – rzekł popijając piwo z puszki – Tylko tutaj otrzymałem akademik. Nie stać mojej rodziny było na opłacenie mi stancji. Dostałem się jeszcze na dwie uczelnie, jednak tam nie przyznano mi pokoju. Być może te studia są mniej prestiżowe niż inne, ale tu mogę być spokojny o swój byt.

Dziś jest szanowanym adiunktem na tej samej uczelni, którą skończył.


Wędka jest zawsze potrzebna do złowienia ryby, rękoma można tylko zmącić wodę.