My, emigrantki,  Polki w Amerykach

Mieszkać w Kanadzie

Kanada najczęściej kojarzy nam się z łosiami, bliskością do USA, Bryanem Adamsem i Celine Dion, czerwonym mundurem policji konnej czy syropem klonowym. Czasem jeszcze niewybrednymi żartami z South Parku. Jak jest naprawdę?

Tak naprawdę to trzeba postarać się o pozwolenie (chyba że ma się paszport biometryczny) i już można sprawdzić to samemu. Tak jak Catherin, mama i blogerka w getthefocus.wordpress.com, która postanowiła spełnić największą przygodę swojego życia – wyjechać za ocean, zwiedzić, wyrwać się z nudnej Polski, zarobić, podszkolić język. Miało być na chwilę, trwa już dziewiąty rok.

Moniowiec: Jak wygląda dziewiąty rok poza Polską, w zimnej Kanadzie?
Carherin: To tylko mit, że zimnej. Mieszkam 400 km od Vancouver. Tak naprawdę mamy klimat zbliżony do Polskiego, tyle że zimy są bardziej śnieżne, a lato bardziej upalne.

Moniowiec: Co widzisz pozytywnego w Kanadzie i jej mieszkańcach?
Catherin: Przede wszystkim bezinteresowność. Ludzie pomagają tu sobie, są mili, zagadują na ulicy. Nie wietrzy się tu żadnego podstępu. Być może wiąże się to z wychowaniem, które według mnie mimo wszystko jest zimne. Za wszystko się tu dziękuje, nawet jeśli nie jesteśmy wdzięczni. O wszystko miło prosi. Kindersztuba na każdym kroku. To nauczycielowi nie włoży się kosza na głowę, a kierowca autobusu, który upomniał zbyt głośną młodzież otrzymał przeprosiny, a nie wiązankę przekleństw. Jest duży szacunek dla starszych, rodziców, nauczycieli.
Zakochałam się w kanadyjskiej przestrzeni! Tu wprawdzie wszędzie daleko, ale za to jest jak odetchnąć pełną piersią. W okolicy mam góry, lasy i jezioro, kawałek dalej ocean. Czasem podczas pieszej wędrówki po szlaku nie spotyka się nawet jednego człowieka. A przyroda jest wręcz oszałamiająca!
Podoba mi się także to, że wszystko można załatwić bez osobistego stawienia się. Wystarczy mali, telefon czy list. Owszem, czasami równa się to spędzeniem połowy dnia na telefonie. Jednak nie wszystko jest takie różowe.

Moniowiec: No właśnie: jest ale. Co Ci przeszkadza?
Catherin: Najbardziej to, że mimo posiadanych umiejętności czy szkół, przyjeżdżając tu, muszę od nowa się uczyć, zdobywać kanadyjskie certyfikaty i zaświadczenia. Polskie nie są tu honorowane. A nauka nie należy tu do tanich. Do tego emigranci z niektórych krajów mają taryfę ulgową i w tej samej branży np. lekarskiej, jedni mają łatwiej, a inni trudniej na rynku pracy. Mimo, iż umieją tyle samo.
Często spotykam się z mocnym brakiem logiki wśród mieszkających tu ludzi. Wszystko co robią pozbawione jest myślenia, pracują według instrukcji i jeśli coś od niej odbiega gubią się. Młodzi ludzie nie potrafią zrobić prostych rachunków np. 30-15, 6×4. Myślenie abstrakcyjne też bywa problemem.
Problemem mojej okolicy są też coroczne pożary lasów latem.

Moniowiec: Co jeszcze Cię zdziwiło?
Catherin: Jedną z charakterystyczniejszych rzeczy jest to, że dla Kanadyjczyków lunch jest bardzo ważny. Można pominąć śniadanie, ale lunch trzeba zjeść. Zwykle w pracy są albo dwie 15 minutowe przerwy na posiłek lub jedna półgodzinna. Czasem są one niepłatne, ale obowiązkowe, przez co nawet jeśli nie jesz tak długo, musisz zostać w pracy o te pół godziny dłużej. Około 17-19 w domu jedzony jest późny obiad, kiedy w Polsce zwykle w tym czasie jada się kolację.

Moniowiec: Mieszkając tyle lat w danym kraju pewnie niejedną anegdotkę możesz opowiedzieć, prawda?
Catherin: Oj tak! Większość związana jest z przejęzyczeniami czy nieznajomością języka. Raz podczas korzystania z publicznej toalety zapomniałam, co powiedzieć, kiedy jest zajęte i udawałam, że nie słyszę.
Czasem zdarzają się też śmieszne sytuacje z powodu różnic kulturowych. Znajoma Chinka za każdym razem kiedy pytali w restauracji o dodatkowe pieniądze odmawiała. Myślała, ze to jakaś forma podatku. Jak się dowiedziała, że nawykiem jest wręczanie napiwku nawet dostawcy pizzy czy fryzjerce, to zrobiło się jej głupio. Wyszła na totalna sknerę.

Moniowiec: Przeciętne kanadyjskie wynagrodzenie to prawie 2800$. Jak to się ma do codziennych zakupów?
Catherin: Wynajem mieszkania dwupokojowego to 1000-1200$, chleb kosztuje około 3$, mleko 4$, benzyna 1,20$. Jedzenie jest bardzo różnorodne w związku z wielokulturowością. W przeciętnym supermarkecie można znaleźć żywność typowo europejską, chińską, indyjską czy meksykańską. Poza tym dużo jest restauracji sushi, pizzerii i fast foodów. Elektronika jest tańsza, ale trzeba uważać, bo napięcie prądu jest tu inne niż w Polsce. By przywiezione z Polski urządzenia działały poprawnie potrzebny był mi adapter.


Jeśli chodzi o zakupy to Kanadyjczycy lubią mieć wszystko w jednym miejscu. W supermarkecie jest i apteka i poczta. W jednym budynku można załatwić wszystko, bez biegania po mieście. Problem bywa tylko np. z ziołami. Tak jak w Polsce sklepy zielarskie i sprzedaż choćby herbat ziołowych cieszy się popularnością, tak tu są one rzadko spotykane i jadąc z Polski warto zaopatrzyć się w zioła czy właśnie herbatki ziołowe.

Moniowiec: Oj to musiałabym parę kilogramów melisy przemycić!
Catherin: (ze śmiechem) To byłby najdziwniejszy przemyt w historii Kanady!

Fot.Dennis JarvisDennis Jarvis, CC BY-SA 2.0


Je­śli lu­bisz po­dróże z pal­cem po ma­pie, co środę za­pra­szam na wy­prawę z jedną z Pol­ek miesz­ka­ją­cych za gra­nicą. Wpisy już pu­bli­ko­wane znaj­dzie­cie tu.