Od serca

Jak załapać się na 500+?

Pewnie mi nie wierzycie, ale jak o 500+ wiedziałam kilka lat wcześniej, nim jeszcze weszło w życie. Z premedytacją zaplanowałam ilość dzieci, by teraz spokojnie pobierać należące mi się jak dzikowi żołędzie świadczenie. Mam bogate doświadczenie w składaniu wniosków o becikowe, macierzyńskie i inne wymysły, więc podzielę się z Wami tym jak załapać się na 500+. Plan jest naprawdę prosty…

Czasy przed 500+, kiedy warto było być samotną matką

Zanim jednak przejdę do sedna będzie mała dygresja „jak to drzewniej było”. Miałam kiedyś syna w wieku trzech lat. Taki był fajny, w okularach, które notorycznie mu zjeżdżały z nosa i potarganymi włosami. W wiecznie dziurawych dresach, bo nie wymyślili jeszcze materiału odpornego na takie ewolucje na placu zabaw, które by to wytrzymały. Dzięki niemu rynek samoprzylepnych łat na kolana ożył.

 

Miałam kiedyś trzylatka i mieszkałam w mieście. Byłam pracownikiem. Dziecko właśnie żegnało się ze żłobkiem, a ja zapisywałam na listę przedszkolną. Jak większość mam tego rocznika. Ale kilka tygodni później, w dniu wywieszenia listy przyjętych dzieci już stanowiłam mniejszość. Tą mniejszość, której dziecko nie dostało się do przedszkola.

 

Z wielkim brzuchem (kolejna ciąża) i Artim za rękę podreptałam kaczym chodem do dyrektorki placówki przedszkolnej zapytać co powinnam uczynić. Pełna nadziei liczyłam, że miejsce się zwolni. Przecież obydwoje z mężem pracowaliśmy i mieszkaliśmy w mieście, gdzie wybraliśmy przedszkole. Ba, mieszkaliśmy w bloku obok! Bardzo miła pani ściągnęła mnie jednak na ziemię: miejsc nie ma, mogę pisać odwołanie i cierpliwie czekać. Napisałam. Po dwóch miesiącach otrzymałam odmowę. „Z powodu braku miejsc”.

 

Do dziś pamiętam jak wtedy płakałam. Pewnie hormony ciążowe dały o sobie znać.

Jak nie drzwiami to oknem

Postanowiłam ponownie udać się do pani dyrektor po radę. I otrzymałam – mogłam czekać do zimy, bo czasem dzieci są zabierane z grupy, bo za dużo chorują. Ale rzadko się to zdarza, no i nie jestem pierwsza na liście oczekujących. A tak naprawdę to na 25 dzieci, które dostały się do grupy, 23 to dzieci samotnych matek. Byłam zdziwiona, bo nie wiedziałam, że w kraju mamy aż taki odsetek samotnych rodziców!
– Tak, samotnych, na papierze. Tylko raz po donosie sąsiadów jednej z mam udało się ustalić, że tak naprawdę samotna nie była i cofnięto jej przywilej, za który otrzymała dodatkowe punkty podczas rekrutacji. Po pozostałe dzieci przychodzą bardzo często „wujkowie”, którzy mieszkają z ich mamami. Wiemy to, znamy te dziewczyny, często także tych „wujków”, ale mamy związane ręce. Na papierze są one samotnymi matkami, co czyni, że są one brane w procesie rekrutacji jako pierwsze, bo bardziej potrzebują wsparcia.

 

Wyszłam oszołomiona z gabinetu. Na szczęście udało nam się znaleźć przedszkole prywatne, na drugim końcu miasta, które nas nie zrujnowało i miało jeszcze miejsca.

W dobie 500+

Dziś słyszę, że rzecznik PIS informuje samotne matki zarabiające najniższą krajową i posiadające jedno dzieci, aby ustabilizowały sytuację rodzinną i urodziły kolejne dziecko, skoro chcą się na 500+ załapać. Na szczęście są teraz nowe pomysły: niektóre przedszkola preferują dzieci bezrobotnych matek albo wracających na rynek. Ale wracających z dniem 1 września, nie wcześniej!

Szkoda, że nie jestem jasnowidzem. Jakie to by było proste – wtedy żyć na kocią łapę, ale razem i z wszystkimi przywilejami, a teraz zalegalizować związek i zabić systemowi ćwieka!

 

Fot. Beth Rankin, CC BY-SA 2.0