Od serca

Najłatwiej zrzucić winę na innych

Jak łatwo zrzucić ciężar winy na innych i mieć święty spokój. Umywanie rąk jest przecież takie proste. „To nie należy do moich obowiązków”, „To jego wina”, „To przez Ciebie” – słyszymy na każdym kroku. O ile te słowa wychodzą z naszych ust jest wszystko dobrze. Sprawa ma się gorzej, jeśli to my jesteśmy obarczani za zło całego świata i dziurę ozonową.

Jest upalne niedzielne popołudnie. Jadąc do domu po kilku godzinach każdy chce rozprostować kości. Postanawiamy nadrobić kilka kilometrów i zajechać do przydrożnego ZOO, zjeść jakieś lody, zatankować paliwo. Na miejscu kolejka na kilometr, ale nie przestrasza to nas. Wizja karmienia małych kóz czy zobaczenia na własne oczy groźnego lwa jest zbyt kusząca. Zostajemy.

Zwierząt jest jednak mało, a kozy natarczywe, więc Nati i Kinia szybko kapitulują. Arti ucieka na kolejne przeszkody przed stadem małych koźlątek, a my wychodzimy, by postać w kolejnej kolejce – tym razem po bilet na przejażdżkę kucykami.

Nie będę się tu rozczulać nad humanitarnością i załamywać ręce nad pracą kilku kucyków zaprzężonych do drewnianej karuzeli. W takim kieracie cały dzień dźwigają do 25 kg na swoich grzbietach. Ich pracę nadzoruje starszy, zgarbiony kark. Zna imię każdego z nich, zgrabnie sadza dzieci na ich grzbietach, odsuwa grzywy kiedy za bardzo na oczy nachodzą. Karmi, poi, usuwa nieczystości. Też cały dzień w kieracie, jak one. Nazwijmy go roboczo pan Jan.

W tym wszystkim są dzieci i rodzice. Dzieci zniecierpliwione czekaniem na swoją kolej, czasem wyrywające się swoim rodzicom lub uciekające na pobliski plac zabaw. Rodzice, którzy też zniecierpliwieni tych kilku minut bez dziecka na głowie przebierają w miejscu nogami przed bramką oddzielającą ich od koni. W taki upalny i niecierpliwy dzień musiało się to stać…

Akurat miała być nasza kolej. Przed nami stała mała dziewczynka. Pan Jan właśnie pomagał jakiemuś chłopcu zsiadać z kuca, kiedy dziewczynka nie wytrzymała i pomiędzy wychodzącymi dziećmi przecisnęła się do koników. Stanęła naprzeciwko jednego, a ten, lekko zdezorientowany, podniósł raptownie głowę do góry. Jego zdenerwowanie udzieliło się wszystkim zwierzętom. Zaczęły nerwowo wiercić się w miejscu i stąpać kopytami.

Pan Jan oddał chłopca pod opiekę rodzicom i szybko podbiegł do dziecka. Dziewczynka się rozpłakała, choć właściwie nic jej fizycznie się nie stało. Zwyczajnie się przestraszyła tym, że zwierzę większe od niej zrobiło się nerwowe.
– Tak nie powinno się stać! – rzucił z tłumu jegomość w spoconej czerwonej koszulce.
– To nie do pomyślenia, dziecku mogło się coś stać! – skwitowała sytuację pani w przeciwsłonecznych okularach.
– Jak można nie pilnować dzieci? – perorował pan z aparatem w ręku.
– Czy są tu rodzice tego dziecka? – zapytał nie przejmując się tłumem pan Jan.
– Tak, chodź tu Gabrysiu – zawołał dziecko pan z aparatem – Nie puszczę tego płazem!
– Ma pan rację, powinien pan się zastanowić jak pan pilnuje własne dziecko – odparł spokojnie pan Jan, choć widać, że ręce mu drżały.
– Jak pan śmie! To pana obowiązek pilnować dzieci przy tych koniach! – pieklił się tata Gabrysi, która teraz uciekła na zjeżdżalnię nic sobie nie robiąc z kłótni dorosłych – Oj, chyba czuję tu alkohol…
Do tego momentu stałam cicho. Bo co ja takiego mogę. Sama mam dzieci, które pewnie jakby mogły, to też by wcisnęły się, by pobawić się ze zwierzętami. Ba, przez płot by przeszły! Stałam trzymając Natkę na rękach, Kinię za rękę i machając na hasającego w zagrodzie u kóz Artiego, by przyszedł. Ale ten alkohol przelał miarkę. Moją miarkę.
– Chyba sobie pan żartuje – to mówię już ja – może da pan normalnie pracować temu panu przy koniach, a sam spojrzy na siebie?

Weszłam na zagrodzony teren wraz z Natką na ręce, posadziłam ją na kucyku. Pan Jan pomógł Kini usadowić się w siodle. Byliśmy ostatni, więc kierat ruszył. Co chwilę migała mi twarz ojca Gabrysi, która zmieniała się z wściekłej w zdumioną i zdziwioną.

Tym razem przejażdżka trwała jakoś dłużej niż wcześniejsze. Na tyle długo, by każdy trzeźwo ocenił sytuację. Bez zrzucania na innych winy za cokolwiek.

Fot. Morgan, CC BY 2.0