Od serca

Dzielny pacjent

Naklejka Dzielny pacjent od pediatry albo gumowa kauczukowa kulka od dentysty potrafi choć odrobinę odczarować strach czy osłodzić nieprzyjemne badanie.  Wizyty kontrolne, bilanse, szczepienia to codzienność każdego rodzica. Jednak bywają takie, które pamięta się do końca życia.

Pediatra bez poczucia humoru

Był bardzo ruchliwym dzieckiem. Miał może cztery latka. Dość wyrośnięty jak na swój wiek, za mały jednak, by zdiagnozować ADHD czy inna nadpobudliwość. Nie podlegało jednak dyskusji: żywe srebro, wszędzie biegł, a nie szedł i to jeszcze w podskokach. Krnąbrny, wszędobylski, ciekawski i głośny. Mało takich dzieci widzimy wokoło siebie?

Jak każde dziecko w tym wieku poszedł z mamą do lekarza na bilans zdrowia. Zmierzony, zważony, jeden z wyższych centyli na siatce zaznaczony, ciśnienie w normie, okulary nosi, więc wzrok pod kontrolą…
– A ma Pani Doktor coś na głuchotę, bo jak o coś proszę to mnie nie słucha. – żartobliwie zapytała matka.
Pediatra nie była skora do żartów.
– Żarty żartami, ale proszę obserwować dziecko – i dała skierowanie do laryngologa.
Poszedł z mamą na lody, bo bardzo grzecznie zachował się w przychodni i tym razem nie zepsuł wagi dla niemowląt. Na piersi przykleił sobie znaczek „Dzielny pacjent”.

Po odczekaniu stosownej kolejki, którą tworzą pacjenci NFZtu, po paru tygodniach zjawił się w gabinecie kolejnego lekarza, tym razem specjalisty. Nie bardzo chciał współpracować, bo lekarz kazał założyć mu słuchawki i słuchać jakiegoś dźwięku, a potem jeszcze jakieś inne, wkładał lejek w ucho i długo oglądał latarką.
– Pani dziecko ma poważny niedosłuch lewego ucha spowodowany… – Tyle zrozumiała matka. Dalej nastąpił lekarski bełkot. Coś o jakiś rolkach, płynie, przebitym bębenku. W przedszkolu okazało się, że rzeczywiście nie reaguje na wołanie, dopiero jak widzi, że ktoś do niego mówi.

A taki śmieszny był ten żart u pediatry, boki zrywać.

Pediatra w wierze

Była roześmianą nastolatką. Taką, która zamiast na regularne wagary, wolała udawać ból głowy i zostać w domu. Chociaż może nie udawała, kto ją tam wie. Szybko rosła, nie dziwiło więc lekarzy, że czasem zemdlała na lekcji, w kościele, w tłumie, w sklepie… Jeden z nich zasugerował nawet, że skoro kościół nie pomógł i modlitwa, to może o egzorcyzmy pokusić się by trzeba było. Niedługo potem trafiła do szpitala z poważnym zapaleniem nerek.
– Jeszcze trochę i wdałaby się sepsa – rzekł ordynator do rodziców.

Modlitwy pomogły, wyzdrowiała. Egzorcyzmy nie były potrzebne.

Fot. N.M. , CC BY-NC-SA 2.0