Od serca

Kup sobie coś na urodziny!

Ostatnio zabiło mnie właśnie to zdanie: „Kup sobie coś na urodziny”. I nie dlatego, że znowu się zestarzeję. Nie mam takiego problemu. Wiem, że mam zmarszczki, więc mam już na półce krem 25+. Nie jest też problemem to, że sama mam sobie kupić prezent. Znamy się tyle lat z Ojcem, że nie jest dla mnie powodem do focha wygłoszenie takiego zdania. Wiem, że chce dla mnie jak najlepiej. Chce mnie nauczyć, że ja też się liczę.

Co ja potrzebuję?

Zastanowiło mnie co ja potrzebuję. Brakowało mi butów na wiosnę, to sobie na przecenie kupiłam. Znajomym, pytającym o prezent w zeszłym roku, zasugerowałam wałek do ciasta i stolnicę silikonową, w tym – pokrywki na garnki, bo mi zepsuły się ich uchwyty.

 

Przechadzając się po sklepach z ubraniami najczęściej trafiam na dział dziecięcy. Rzadziej na męski. A jeszcze rzadziej – na damski. Nie żebym nie lubiła nowych ciuchów. Jestem jak każda kobieta – fatałaszków, butów i torebek nigdy za wiele. Ostatnio sukienkę kupowałam dwa lata temu, na ślub szwagierki. Szafa ogólnie pęka w szwach. Po ciąży doszłam w miarę z rozmiarówką do dawnego stanu, więc wymiany garderoby nie planuję. Jednak osiągnęłam chyba swoisty mamizm.

Co to jest mamizm?

Mamizm cechuje się tym, że własne potrzeby są na końcu. Najpierw trzeba dziatwę nakarmić, obuć i zadowolić, potem to samo z mężczyzna w związku, a na końcu, jak starczy czasu, zjeść zimną kolację. Ubrać się mam w co, a zadowolenie jakieś tam też jest. Po co więcej, jutro rano trzeba wstać, lepiej zregenerować siły na jutrzejszą gonitwę w kołowrotku codzienności.

 

Dostanę te uchwyty na pokrywki. Naprawdę mi są potrzebne, a zawsze zapominałam o nich będąc w sklepie „1000 drobiazgów dla domu”. Ale wiem co sobie kupię – kolorowe korale. Takie żeby każdy dzień, kiedy je noszę, był pełen radości i uśmiechu.

Fot. Jana Sagatova, CC BY 2.0

A Ty co byś tak naprawdę chciała na urodziny?