Od serca

Kochani sąsiedzi, jesteśmy całkiem normalną rodziną, tylko niezdiagnozowaną

Nikt z nas raczej nie mieszka na bezludnej wyspie, więc chcąc nie chcąc każdy posiada bliżej lub dalej jakiś sąsiadów. Może to być przemiła staruszka, która o 6 rano informuje nas przez domofon, że oto w tym i w tym dyskoncie są najtańsze bułki, może to być zmęczona rozwrzeszczanym kilkulatkiem samotna matka, może być skora do głośnych nocnych prób reprodukcji młoda para czy też stateczny pan ścigający każdy przejaw złego parkowania na przyblokowym parkingu. Wszyscy oni stanowią małą społeczność, wioskę, w której będziemy wychowywać dziecko. Jak dobrze żyć z sąsiadami, kiedy sami najchętniej ucieklibyśmy z tego domu wariatów, choć przecież to całkiem normalna rodzina? Zawsze można im zostawić liścik, o, taki jak ten…

Kochani sąsiedzi…

Zanim napiszę ta krótką notkę tak jak chciałam jestem zmuszona do dokończenia kilku rzeczy w tym domu pełny wariatów. Być może nie zdajecie sobie sprawy z tego wariactwa, dlatego odrobinkę Wam je przybliżę. W końcu ściany nie są ze szkła, nie widzicie wszystkiego. Możecie sobie tylko wyobrazić co się dzieje w całym tym krzyku i wrzasku, jaki dochodzi z naszego mieszkania. Przysięgam na wszystkie świętości i Ronalda McDonalda, że nikt nikogo nie zabił, nie usuwamy nerek, by opłacić dzieciom sekcję sopranu w szkole muzycznej ani nasz dom nie jest żadnego rodzaju komuną chorych mentalnie. Jesteśmy zwyczajnymi rodzicami, tak jak inni zmęczonymi ganianiem własnych dzieci, by założyły buty jak wychodzą na podwórko. Wy, kochani sąsiedzi, macie najlepsze miejsca, by oglądać nasze codzienne show. Możecie nawet czuć się VIPami. Możecie nas lubić albo nienawidzić, bo obojętnie obok nas nie możecie przejść.

 

Żeby jednak dać Wam, kochani sąsiedzi, dowody na to, że odgłosy dochodzące czasem z naszego domu nie są wołaniem umęczonych dziecięcych dusz czy torturami, a zwyczajnymi oznakami, że mamy żywe i zdrowe dzieci, muszę Wam co nieco wytłumaczyć. Oto kilka powodów, dla których nasz dom to jakby dom wariatów, tyle że bez sprzątającego personelu i cateringu.

Taka sytuacja z dnia wczorajszego

Zacznijmy po kolei. Rano mijam się z mężem w drzwiach, gdyż wychodzi on wcześniej do pracy. Ja budzę dzieci, drugą ręką sypiąc karmę kota, który namolnie się tego domaga. To w tym momencie słyszycie miauczenie: kota, że za mało karmy, dzieci, że za wcześnie budzę. Kiedy udaje mi się dobudzić i nasypać do ich misek karmy… czekaj, nie karmy… płatków śniadaniowych!, zaganiam wesołą ferajnę do łazienki, pomagam się ubierać, przebierać ciuchy ubabrane pastą do zębów i szukam misia, bo przecież dziś dzień zabawek w przedszkolu. Kilka minut później już wiem, że trzeba będzie biec do autobusu z Natką na rękach. Przecież to nie jest takie łatwe założyć buty na właściwą stopę, prawda? Albo rękawiczki z pięcioma palcami. Pięcioma! Kto to w ogóle zaprojektował?

 

Kiedy uporam się z butami najmłodszej, zostaje zawiązanie szalika starszej w sposób akceptowalny dla układu oddechowego. W tym czasie najmłodsze zdążyło już przeturlać się po całej podłodze, bo nie może znaleźć miśka, którego pięć minut wcześniej włożyła do plecaka. Za to najstarszy jak gdyby nigdy nic zjada już drugie śniadanie, bo „ja rosnę, mamo!” i przypomina sobie, że miał być dziś ubrany na galowo.

 

Rezygnuję z dzisiejszego joggingu, który i tak nigdy nie dochodzi do skutku, na rzecz porannego biegania: za koszulą, spodniami w kant, misiem, szalikiem, misiem, czapką, rękawiczką, drugą rękawiczką…

Wiecie, że jest dopiero 7:15?

Nie będę zamęczać wszystkimi ekscesami, ale najczęściej ciekawe zwroty akcji i wycie jest: kiedy zbliża się pora spania, kiedy Creeper wybuchł, kiedy kot zjadł ostatniego kabanosa, kiedy zapominam kupić chleb, a jest 22:00, kiedy mąż przegrywa na konsoli z synem, kiedy Natalka oddycha powietrzem Kini. Ale najczęściej, kiedy ja tracę panowanie nad sobą i muszę wypuścić więcej powietrza. Trochę jak w oponie, tyle że ja nie flaczeję. No nie aż tak.

 

Widzicie? Zero morderstw, żadnego strzelania sobie z łuku w plecy czy kąpieli z włączoną do prądu suszarką. Zwykła dysfunkcyjna rodzina wielodzietna z dziećmi poniżej 10 roku życia. Proszę, kochani sąsiedzi, przyjmijcie moje przeprosiny. Gratis nauszniki ochronne.

Fot. Larry Koester, CC BY 2.0