Poradniki

Jak wytrzymać z sobą i dać żyć innym kiedy jesteś nerwowa

Zawsze byłam nadspodziewanie spokojnym człowiekiem. Od kiedy pamiętam. Uwielbiałam rysowanie, słuchanie muzyki, czytanie książek. Jasne – łażenie po drzewach też, ale przecież obcowanie z przyrodą wycisza. I tak naprawdę zdałam sobie z tego, czym jest nerwica i jak mogę być nerwowa, jak zostałam matką.

Jasne, ludzie mnie wkurzali już wcześniej. Potrafiłam się kłócić, trzasnąć drzwiami, ale tak naprawdę nie traciłam panowania nad sobą. Najczęściej. A potem miałam dzieci i wrzeszcząca wredna blondynka wyszła z mojego cienia.

Zawsze jest za szybko. Za szybko przechodzę ze stanu zerowej nerwowości do wkurzenia. Czasem zupełne drobnostki urastają do rangi problemów pierwszego świata. Tak naprawdę wcale nie chcę być wściekła, kiedy dzieci zachlapią całą łazienkę wodą, mimo iż codziennie powtarzam im, by tego nie robiły. Tak naprawdę chciałabym spokojnym tonem niczym Ghandi wytłumaczyć im nieodpowiedniość ich zachowania. Problem w tym, że cały dzień spędzam na takich pogaduszkach, do tego całuję te poobijane kolana i rozwiązuję kryzysy na miarę zimnej wojny. Zasoby mojego anielskiego spokoju topnieją z godziny na godzinę, by wieczorem mieć mizerny poziom. A jedynym sposobem na ich naładowanie jest spędzenie spokojnego wieczoru. Spokojnego, do cholery! Czy Gandhi kiedykolwiek uczył prawie trzylatka „komunikowania potrzeb fizjologicznych”? Po jego poziomie Zen mniemam, że nie.

Setne nawoływanie „gdzie masz buty?”, sprzątanie łazienki, w której dziecko myło ręce piaskiem czy wdepnięcie w te okrągłe płatki kukurydziane zaraz po tym, kiedy zamiotłam podłogę, a do tego jest za późno na kawę i za wcześnie na wino… no przegrywam z tym.

Jedynym wyjściem jest znalezienie bezpiecznika. Dla mnie jest nim odcięcie się od świata zewnętrznego i najlepiej od samej siebie. Wyluzowanie. Jakie są moje recepty na powstrzymanie wybuchowej mieszanki jaką jest macierzyństwo i ja?

Samoświadomość

Jest to integralna i najważniejsza część rodzicielstwa w przypadku utraty cierpliwości. Uświadamiam sobie najpierw: Czy jadłam już śniadanie? Czy potrzebna mi melisa? Może kawa? Albo szybki wykład na kanapie? Jeśli jestem zmęczona, głodna czy zestresowana czymś innym to łatwo mi stracić kontrolę nad sobą. To ja muszę to naprawić, by nie odbiło się na nich.

Dzieci są ludźmi

Niby banalne, przecież wiem że dzieci są istotami żywymi, mają swoje obawy czy potrzeby. Może dla mnie nie ma to sensu, że dziecko ryczy, bo nie potrafi otworzyć pudelka, a jak ja pomogę, to ryczy, bo przecież chciało zrobić to samodzielnie. Dla mnie bzdura, dla niego dramat. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a dzieci przecież siedzą wiele niżej, więc wiele rzeczy mogą widzieć inaczej. Wrzeszczenie „Przecież sam byś nie otworzył pudełka? Po co ryczysz?” nie pomoże zrozumieć świata. No nie pomoże. Ale czasem trudno to zapamiętać.

Matki są ludźmi

Czasem mam wyrzuty sumienia, że siedzę. Nie „siedzę w domu z dziećmi” czyli że jestem na urlopie wychowawczym, ale że czasem usiądę i przeczytam trzy strony w książce. Albo zrobię sobie maseczkę. Tak zamiast ugotować pyszny budyń dla dzieci czy zagrać z nimi w chińczyka. Nie potrafię zatracić się bez reszty w tym matczynym świecie. Kiedy mam siebie za mało w swoim życiu, zaczynam być wkurzona na wszystko. Można połączyć to z samoświadomością, taką długodystansową. Znam swoje granice i cały czas uczę się nie przekraczać ich. Wiem, że spowoduje to, iż ten ogień, który we mnie jest, rozleje się na cały dom. I wszystko spali. Może mosty też.

Przepraszanie siebie i dzieci

Przepraszanie czasem ciężko przechodzi przez usta. Może jednak spowodować, że nie pogrążymy się w wyrzutach sumienia. Matka jest tylko człowiekiem, nic co ludzkie nie jest jej obce i jak wszyscy przedstawiciele tego gatunku popełnia błędy. Popełniam je i ja. Nie spinam się, by być perfekcyjną ani w prowadzeniu domu, ani w kontaktach z innymi, ani w wychowaniu. Jeśli zauważę, że coś zrobiłam nie tak przepraszam. Najczęściej innych, którzy przez moje gapiostwo czy wzburzenie są poszkodowani. Perfekcjonizm powoduje tylko moją frustrację, bo daleko mi od ideałów. Grunt to być wystarczająco dobrym i czasami, podkreślam CZASAMI, podnosić poprzeczkę wyżej. Ale na tyle wysoko, by można było ją przeskoczyć. Każda z nas powinna być w zgodzie nie tylko z innymi ale także z sobą. I siebie za podnoszenie poprzeczki za wysoko niekiedy też przepraszam.

’Fot. Renette Stowe, CC BY 2.0