My, emigrantki,  Polki w Amerykach

Emigracja i życie w Kolumbii

Kolumbia brzmi tak dziko, daleko i gorąco. A jednak Aleksandra Andrzejewska z Polka w Kolumbii  ma całkiem inne spostrzeżenia po ponad 10 latach mieszkania w Bogocie. Chcecie wiedzieć jak wygląda Kolumbia oczyma Polki?

Konfabula: Kim się czujesz?
Aleksandra Andrzejewska: Mieszkam w Bogocie, w Kolumbii, a jestem rodowitą ”pyrą” – Poznanianką. Nazywam siebie Polką z krwi i kości, a Kolumbijką z wyboru. Przyjechałam do Kolumbii na wymianę uniwersytecką, a zostałam do dziś i kolumbijskie koleżanki śmieją się, że za nic nie można się mnie stąd pozbyć. Gdy po roku wymiany wyjechałam do Europy z walizkami i całym ówczesnym dobytkiem, dostałam pracę w Bogocie i dwa miesiące później już siedziałam w powrotnym samolocie.

Konfabula: Od kiedy mieszkasz w Bogocie?
Aleksandra Andrzejewska: Przyjechałam do Kolumbii w 2006 roku. Pamiętam, że profesor z mojego uniwersytetu w Mainz dwukrotnie się mnie pytał, czy na pewno wiem, dokąd jadę. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie wiem. Kolumbia była białą plamą na mapie i nikt nie ważył się o niej nawet głośno myśleć. Przyjechałam tutaj 6 sierpnia, czyli dokładnie w dzień założenia Bogoty przez Gonzalo Jimenez de Quesada w 1538 roku oraz w dzień zaprzysiężenia ówczesnego prezydenta Kolumbii, Alvaro Uribe. Tego dnia na ulicach, co kilkaset metrów rozstawione były patrole wojska, uzbrojone po zęby, aby odeprzeć ewentualny atak guerrilli. Przyjechałam tu z butami do wspinaczki wysokogórskiej, myśląc, że będę tutaj zdobywać skaliste szczyty Andów. Przyjechałam bez żadnej biżuterii, bo ktoś mi powiedział, że tutaj kradną na potęgę. No i przyjechałam przekonana, że tak czy siak skończę gdzieś głęboko w kolumbijskiej dżungli.

To było 10 lat temu i jestem święcie przekonana, że to nie tylko ja, ale i przeznaczenie zadecydowało o Polce w Kolumbii. Gdy po ukończonej wymianie w 2007 roku od nowa miałam instalować się w Europie, dostałam pracę w Niemiecko-Kolumbijskiej Izbie Handlowej. Gdy trzy lata później chciałam zmienić firmę, nie zdążyłam nawet wysłać CV do Europy, ponieważ dostałam pracę niczym ze snów – w eksporcie kolumbijskich róż. Gdy kolejne trzy lata później zdecydowałam się uniezależnić i spróbować eksportu samodzielnie. Dolar amerykański jak na życzenie podskoczył 80% do góry, ułatwiając mi zadanie. Niezależnie od werdyktu, kto „zawinił”, że nadal tu jestem, Kolumbia stała się moim El Dorado i bez wahania potwierdzam, że jedyne ryzyko polega tutaj na tym, że będziesz chciał zostać na zawsze.

Konfabula: Co Cię zdziwiło – pozytywnie i negatywnie?
Aleksandra Andrzejewska: Na początek, zaskoczyła mnie Bogota. Stolica Kolumbii leży na 2600 metrach ponad poziomem morza, zatem powietrze jest tutaj rzadkie, a pełen proces adaptacji do niskiej zawartości tlenu w powietrzu zajmuje, mówią niektórzy, do 3 miesięcy (więcej o Bogocie na moim kanale na You Tube) Czasami myślę, że więcej… Minęło 10 lat, a ja do dziś nie mogę przywyknąć do wysokości i brakuje mi tchu, gdy wchodzę po schodach.

Przyjechałam do Bogoty wypatrując palm i tropików, a jedyny tropik, jaki tu spotkałam, to ulewne deszcze, które w okolicach kwietnia powodują prawdziwe powodzie i sprawiają, że ulice zamieniają się w wartkie potoki. Poza tym Bogota jest chłodna i panuje tutaj do 20 stopni w ciągu dnia, a nierzadkie również tutaj są opady gradu. Dlatego zwykle mówię, że w Bogocie panuje wieczny wrzesień – i nawet dni trwają tutaj tak długo, tak jak u nas we wrześniu, czyli od 6 rano do 18. Przez cały rok.

Poza tym Kolumbia jest krajem kwiatów i przez to drugim największym na świecie eksporterem kwiatów ciętych. W sumie eksportuje ich średnio ponad 220 000 ton rocznie, a róże i goździki w chłodnym klimacie Bogoty czują się doskonale oraz kwitną zdrowo i kolorowo przez cały rok.

Inna rzecz – jestem astrologicznym Strzelcem z ascendentem w Baranie, więc ogień jest moim żywiołem i, por ende, uwielbiam gorąco. W Kolumbii można napawać się tropikalnym klimatem wyjeżdżając zaledwie dwie godziny drogi za Bogotę. I to dla mnie jest trzecim najprzyjemniejszym zaskoczeniem tego kraju – tutaj klimat zmienia się w przestrzeni, a nie w czasie. Wystarczy zjechać z wysokich gór, aby z każdym metrem malejącej wysokości rosła kreska na termometrze i aby zmieniał się pejzaż za oknem. Sosny i araukarie zamieniają się zatem w bananowce i helikonie.

Drugą najprzyjemniejszą niespodzianką jest różnorodność owoców i warzyw. Kolumbijczycy mówią, że w każdy dzień w roku można tu jeść inny skarb natury, a stragany przez cały rok pełne są kolorowych, świeżych i przepysznych owoców i warzyw. Jest tego przyczyna – Kolumbia jest drugim najbardziej zróżnicowanym biologicznie krajem na świecie, a ja uwielbiam gubić się na rynkach i ryneczkach ze świeżyzną, gdzie nie mogę się zdecydować, co pierwsze schwycić w ręce i schrupać ze smakiem.

Ale najważniejszą według mnie cechą jest kompatybilność Polaków i Kolumbijczyków. Z przekonaniem mówię, że działamy na siebie jak lep na muchy. Znam wiele wspaniałych polsko-kolumbijskich par i zaobserwowałam, że zwłaszcza my, Polacy, czujemy się tutaj jak w domu. Kolumbijczycy są tak samo gościnni i rodzinni jak my, a kolumbijskie mamy dokładnie tak jak nasze, nie puszczą nikogo od stołu bez podwójnej porcji deseru.

Konfabula: Czyli raj na ziemi! A jak z cenami? Też rajsko?
Aleksandra Andrzejewska: Kolumbia nie jest tanim krajem i jest jednym z państw, w których różnica między bogatymi, a biednymi jest bardzo duża i gdzie istnieją klasy społeczeństwa. Widać to np. w miastach, które podzielone są na strefy, tzw. estratos, od 1 do 6, w którym 1 jest najbiedniejsza i otrzymuje dotacje od stref wyższych, a 6 najwyższa, najdroższa i prawdziwie luksusowa. Zależnie od strefy, rosną rachunki oraz ceny w sklepach w okolicy. Najniższa możliwa pensja jest Kolumbii ustanawiana jest co roku i w 2017 roku wynosi równowartość ok. 200 EUR. Od 2017 roku zaczęto również plan reasymilacji partyzantów, jako efekt podpisania paktu pokoju z guerillą pod koniec ubiegłego roku i koszty z tym związane są oficjalnym powodem podwyższenia od stycznia podatku VAT z 16% do 19%. Choć Kolumbia jest producentem ropy naftowej, ceny benzyny są jednymi z wyższych w regionie. Wynajem dwupokojowego mieszkania to wydatek miesięczny rzędu 500 EUR, oczywiście zależnie od tego, w którym estrato lokum jest położone. Jednak, ponieważ Kolumbia jest astrologicznym rakiem (zajmuję się astrologią i nie mogę się oprzeć astrologicznym wstawkom), dla jej mieszkańców najważniejsze jest mieszkanie na własność.

Konfabula: Jaka jest kolumbijska kuchnia?
Aleksandra Andrzejewska: Z tego co zaobserwowałam, kolumbijska kuchnia oparta jest na produktach świeżych. W Kolumbii dostępność jedzenia jest przez cały rok i nie potrzeba go tutaj kisić, fermentować, wędzić ani zaprawiać. Dlatego tradycyjnie nie jada się kiszonek ani dojrzewających serów, a upodobanie w nich istnieje raczej od niedawna. Ulubione, również i dla mnie, są tutaj owoce świeże, i to najbardziej w sokach, zwanymi tutaj jugos. Kolumbia jest również bardzo mięsożerna, a mięso, zwłaszcza wołowe, które tutaj podobno jest jednym z najsmaczniejszych na świecie (osobiście nie próbowałam – należę do tych dziwolągów w Kolumbii, którzy wolą potrawy na bazie roślin…).

Konfabula: Miałam styczność z Kolumbijczykami pracującymi w Londynie. Byli zgrani i bardzo pracowici. Jacy są w swoim kraju?
Aleksandra Andrzejewska: W Kolumbii ludzie są niezwykle pomysłowi, a skłania ich do tego brak zasiłków ze strony państwa. Polegają więc tradycyjnie na najbliższych i znajomych, a do tego Kolumbijczycy są zgodnym i pracowitym narodem. Aby zapewnić godny byt sobie i rodzinie, gotowi są pracować od świtu do po zmierzchu, czasem na 2 etatach i dorabiać w weekendy. Kolumbijczycy są poza tym dostępni niemalże przez całą dobę. Nie ma prawie osoby, która wyłącza telefon na noc lub która w przerwie obiadowej nie odbiera wiadomości związanych z pracą. Do szefów można zwykle dzwonić o każdej porze dnia i nocy, w weekendy i w wakacje, bo rzadko kiedy się odłącza od pilnych spraw, a jeśli jest za granicą, na pewno ma pod ręką wifi i jest na czacie.

Ponieważ dzień tutaj przez cały rok trwa 12 godzin, tradycyjnie korzysta się z każdej minuty. Kolumbijczycy lubią wstawać wcześnie rano, zwykle jeszcze przed świtem (tzw. madrugar), a kładą się wcześnie spać. Kolumbijczycy przyzwyczajeni są ponadto do kolejek i korków w dużych miastach i okazują anielską cierpliwość, albo może raczej zrezygnowanie, pokonując, zwłaszcza w porze deszczowej, kilka przecznic przez godzinę albo i dłużej.

Kolumbijskie dzieci są od początku wychowywane na bardzo grzeczne i towarzyskie oraz zwykle od pierwszych lat przyzwyczajane do tańca. Taniec to zwykle część wykształcenia. Kolumbijskie mamy nie otrzymują żadnych zasiłków ze strony państwa, dlatego niemal wszystkie pracują, ale w 2017 roku nastąpił wielki przełom w kraju i przedłużenie urlopu macierzyńskiego z 12 do 17 tygodni.

Konfabula: Nie boisz się przestępczości?
Aleksandra Andrzejewska: Kolumbia nie jest Poznaniem, gdzie ciemną nocą mogę bez lęku chodzić po ulicach, jednak przez 10 lat pobytu, wbrew wszelkim prognozom, ani nie skończyłam zakuta w kajdany gdzieś w dżungli, ani nie przytrafił mi się żaden inny mrożący krew w żyłach epizod. Owszem, skradziono mi telefon, ale równie dobrze mogłoby się to stać i w Berlinie. W Kolumbii generalnie trzeba uważać i nie obnosić się na ulicy drogim telefonem, aparatem ani biżuterią, nie trzeba zapuszczać się po zmroku w dzielnice o słabej reputacji oraz zostawiać bez opieki rzeczy osobistych. U mnie najbardziej sprawdził się zdrowy rozsądek i zaufanie do Kolumbijczyków. Rekompensatą jest obcowanie z serdecznymi, ciekawymi świata ludźmi, którzy mają w sobie wiele naturalności i spontaniczności.

Konfabula: Jak Polacy są tam postrzegani?
Aleksandra Andrzejewska: Nie ma Kolumbijczyka, który nie zna Jana Pawła II, a niektórzy na wieść, że z Polski, wykrzykują nazwisko i najważniejsze gole Grzegorza Lato (!). Kolumbijczycy generalnie są bardzo otwarci na nowe kultury, a Polacy są dla nich egzotyczni i bardzo lubią wypytywać nas o nasze zwyczaje i tradycje.

Konfabula: Najśmieszniejsza sytuacja związana z Kolumbijczykami to…
Aleksandra Andrzejewska: Na początku, mój deficytowy hiszpański gwarantował wiele nieporozumień. Wiele słów brzmiało w moim uchu dokładnie tak samo i pamiętam, że kiedyś pochwaliłam się mojej arystokratycznej koleżance, że wychodzę potańczyć z „indigentes” (żebracy, bezdomni), mając na myśli „Indígenas” (Indianie). Bladość jej twarzy wykazała, że jest w ciężkim szoku, więc ja, aby uratować sytuację o tego dodałam, że tych „indigentes” spotkałam przypadkowo na ulicy i że chcą mnie zabrać na ich tradycyjną zabawę. Musiałam wtedy szybko sprawdzić w słowniku, co takiego powiedziałam, bo koleżanka osunęła się na łóżko.

Konfabula: Co warto zabrać ze sobą, bo nie ma w sklepach, by czuć się jak w domu?
Aleksandra Andrzejewska: Przewożę z Europy sery dojrzałe, ponieważ w Kolumbii nie ma jeszcze kultury ich robienia, a importowane są bardzo drogie. Przywożę mnóstwo nowych butów, bo noszę je w rozmiarze 41, co między kolumbijskimi nóżkami jest rozmiarem nietypowym i dostępne są albo w jednym egzemplarzu, albo wcale. Przywożę herbaty czarne i smakowe oraz pościele w piękne wzorki, których tutaj zawsze mi mało.

fot. Aleksandra Andrzejewska


Je­śli lu­bisz po­dróże z pal­cem po ma­pie, co śro­dę za­pra­szam na wy­prawę z jed­ną z Pol­ek miesz­ka­ją­cych za gra­nicą. Wpi­sy już pu­bli­ko­wane znaj­dzie­cie tu.