Amerykańscy naukowcy, ci, którzy badali już chyba wszystko, sugerują w jednym z badań z 2006 roku, że ilość urodzonych dzieci mocno koreluje z wiekiem ciała ich matki. Ale wcale nie tak, jak myślicie. Wcale nie są one starsze fizycznie niż ich bezdzietne rówieśniczki. Błąd! Im więcej dzieci masz tym wolniej się starzejesz. Podobno wpływają na taki bieg rzeczy telomery, a to one wpływają na żywotność.
Co u mnie poszło nie tak?
Jako matka trojga, która jest już od pewnego czasu po 30tce (w sumie cały czas już będę, yeh!), czuję się jak kilka lat przed emeryturą. I choć zawsze wierzyłam w naukę, heliocentryzm, zmiany klimatu, dziurę ozonową i ewolucję, to tu zdecydowanie czuję jakieś wielkie śmierdzące kłamstwo. No dobra, może i:
- kiedy dzieci były małe spałam na dobę tyle samo co za najlepszych imprezowych czasów studiów, ale znacznie gorzej się czułam
- zapominam notorycznie gdzie położyłam klucze niczym tetryk
- lubię gorzką czekoladę tak samo jak kiedyś ubóstwiała ją moja babcia
- zaczynam wygłaszać tyrady „jak będziesz w moim wieku!”
- nie rozpoznaję nowych piosenek w radio
- Asystent Google mnie nie rozumie i każe mówić wyraźniej
- wkurza mnie młodzież paradująca z muzyką pod moimi oknami kiedy jest 21:00
- zapominam wyłączyć kierunkowskaz kiedy zjechałam już z ronda
- zaczynam zastanawiać się czy naprawdę jestem tym co jem, więc ograniczam tłuszcze
- linieję bardziej niż mój kot
- rozmawiam z innymi o tym, co mnie aktualnie boli
- zasypiam na co drugim wieczornym filmie, nawet jak jest ciekawy
- wchodząc do pomieszczenia pytam po co tam przyszłam
Czy to możliwe, by przy posiadaniu większej niż moja obecna (3) liczba dzieci te objawy zniknęły? Nauko, jakiej stałej jeszcze nie ma w tym równaniu, by się zgadzało? Ktoś może mi to wyjaśnić?