„Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet…” – zaśpiewałaby Flinn gdyby znała ten polski szlagier, ale jako rodowita Niemka pewnie tego nie zna. Ale wsiadła, do pociągu, tyle, że nie byle jakiego. Wsiadła do Magicznego pociągu!
Magiczny ekspres? Z czym to się je?
Czym jest tytułowy środek transportu? To nie pociąg do Hogwartu ani ekspres polarny – to magiczny ekspres, którym przemieszczają się uzdolnione dzieci. Każdy, kto jest tego wart i posiada jakieś przeciwności losu, ma szansę otrzymać specjalny bilet uprawniający do mieszkania w tym pociągu. Tak, mieszkania, bo pociąg okazuje się być internatem szkoły.
W tej szkole dzieci nie uczą się magii, ale jej doświadczają na każdym kroku. Uczą się tu takich przedmiotów jak zachowanie, bohaterstwo, strategia i pewność siebie. Jest tu sporo zakazów jak np. zakaz urządzania pojedynków parkourowych czy biegania po dachu pociągu, nie można też używać telefonów czy latarek. A szczególnie nie można przekazywać wrażliwych informacji dzieciom, które nie są posiadaczami biletu, tzw. passantom.
Bohaterka i fabuła
Tak się akurat składa, że Flinn Nachtigall jest takim passantem. Jakby już imię, przez które często jest mylnie brana za chłopca, czy nazwisko oznaczające po niemiecku „słowik”, było mało. Flinn pochodzi z dość biednej rodziny. Nią i jej pięciorgiem rodzeństwa zajmuje się wiecznie zabiegana i zdenerwowana matka. Jest tak zapracowana, że Flinn wydaje się, że nie zauważyła nawet, jak jedno z jej dzieci, najstarszy syn Jonte, gdzieś przepada. Nie płacze po nim, nie szuka go. Jakby jego obecność była dla matki tylko balastem. A właśnie Jonte był dla Flinn całym światem. To z nim najchętniej rozmawiała, on ją zawsze rozumiał. I teraz go nie ma! Została po nim tylko kartka pocztowa z wizerunkiem pociągu i enigmatycznym wierszem.
Kiedy tak kolejny raz Flinn wymyka się z domu i rozmyśla na starym dworcu kolejowym, na stacji najpierw doświadcza dziwnej halucynacji. Widzi wielkiego tygrysa! Zaraz potem z sykiem staje przed nią przepiękny, błyszczący nowością skład kolejowy. Niesamowicie podobny do tego z kartki od Jonte. Czemu więc by dziewczyna nie miała sprawdzić czy na pokładzie nie znajduje się przypadkiem jej brat?
Jako, że nie jest to zwykły pociąg, nie da się tak zwyczajnie kupić biletu od konduktora po rozpoczęciu podróży. Ogólnie nie powinno jej tu być wcale, bo to szkoła dla wybranych, a nie jakaś podrasowana drezyna. Kim będą adepci tej placówki? Wszyscy są przeznaczeni, by osiągnąć coś wiekopomnego. Czy taką osobą może być Flinn? Jonte by się nadawał. Czy on jednak jechał tym pociągiem? A jeśli tu go nie ma, to co się z nim stało?
Podsumowanie
„Magiczny ekspres” to idealny prezent dla każdego spragnionego nieco magii, wybrednego czytelniczo prawie nastolatka. Książka na pewno ma duży potencjał, który nie został wyczerpany. Tak naprawdę wykreowany świat spokojnie sprawdzi się jako podwaliny udanej serii. Mam nadzieję, że autorka wykorzysta go w kolejnych tomach i zaoferuje nam ekscytującą i pełną przygód podróż. Nawet jeśli książka nie była w stanie mnie w stu procentach przekonać, to i tak bym ją poleciła. Ta historia to po prostu coś innego, powiedziałbym niemal niezwykłego, a brakuje jej tylko kilku szczegółów, aby uczynić książkę czymś naprawdę dużym. Zapowiedziany jest już drugi tom, na który czekam.
Oficjalna recenzja dla portalu Duzeka.pl