Debiut, jakim był „Rzeźbiarz łez”, nie do końca mi się spodobał. Tu jednak zdecydowanie widzimy polepszenie jakości. Co może się w „Tam gdzie pada śnieg” podobać?
Opisy przyrody i odmienności dwóch odległych światów
W opisach Erin Doom jest dobra, a właściwie coraz lepsza. Nie dość, ze otrzymujemy tu zapierającą dech w piersiach Kanadę, to jeszcze wszelkie kanadyjskie i kalifornijskie przyzwyczajenia czy sposób życia naprawdę wprowadzają nas w klimat. Dosłownie szłam za Ivy z karabinkiem w dłoni i polowałam na kaczki, przedzierałam się przez zaspy (czasem dosłownie, bo i u nas akurat zimowo było i śnieg po kolana), rozpalałam ogień w kominku i wciągałam na noc wełniane skarpety. Ba, zakupiłam nowy sweter, różowy, ale mięciutki i puchaty.
Sporo świata wewnętrznego
Styl autorki jest szczególny, bardzo introspektywny. Jest to w zasadzie historia Ivy, a nie historia miłości między Ivy i Masonem. Ivy to introwertyczka i w jej świecie wewnętrznym bardzo często będziemy się znajdować. I jest on bardzo dobrze napisany. Może to nie takie filozoficzne rozprawy jak w „Wojnie polsko-ruskiej pod flaga biało-czerwoną”, w którym podziwiałam wręcz rozprawy bohatera samego z sobą, mimo dość prostego sposobu głośnego wysławiania się, ale jednak zapadają w pamięć.
Świetnych bohaterów drugoplanowych
Pierwszoplanowi Ivy i Mason są o niebo lepiej napisani niż bohaterowie „Rzeźbiarza łez„, jednak to drugoplanowi, szczególnie chłopcy, bardzo urealniają opowieść. Mamy tu standardowych nastolatków którzy lubią imprezy, surfowanie wśród fal czy podrywanie lasek. To zwykłe dzieciaki i tak się zachowują. Nawet w obliczu ataku terrorystycznego jeden kumpel nadal twierdzi, że jest wkręcany.
Rozsądna fabuła
Pomysł, by dziewczyna po śmierci ojca trafiła do rodziny swojego ojca chrzestnego przyjmuję ze spokojem. Tak samo jak zaszycie się w jakimś kanadyjskim zadupiu i życie jak autochtoni, ci napływowi raczej. Realny jest szkolny bullying i układziki, realny pomysł z tajnym kodem komputerowym i jego sposobem schowania przed niepożądanymi oczyma. Wreszcie sensowne, choć może chaotyczne, jest atakowanie szkoły jako miejsca, którego nikt nie pilnuje, które w USA jest wręcz znane z pierwszych stron serwisów informacyjnych.
Wydanie
Twarda oprawa, dobry papier, wyraźna czcionka, barwione brzegi. Czego można chcieć więcej? Wydanie, tak jak poprzedniej książki Erin, jest wyśmienite.
Co może przeszkadzać
Przede wszystkim niektóre dialogi, zwłaszcza Masona z… obojętnie z kim. Ma to być męski, wiecznie hamujący emocje bokser i aż dziwi jak czasami woli palnąć głupotę, niż pomilczeć. Tym bardziej, że jego gadki nie wiem kogo miałyby przekonać. Jakby mi ktoś wciskał kit, że nie lubi kuzynki, bo za dużo uwagi jego ojca kradnie, to chyba bym się zastanowiła co interlokutor do mnie mówi. To się kupy nie trzyma, tym bardziej, że kuzynka wydaje się osobą nieubiegającą się o atencję.
Może przeszkadzać wulgarność. Może nie tak jak w „Księżycowym mieście:, bo jednak dzieci są grzeczniejsze, ale czasem można się zastanawiać jakich znajomych miała Erin, skoro takie zachowania czy język jest dla niej normą.
Znowu miłość do oprawcy. Nie wiem co autorka widzi w takich związkach, bo mnie przy akcjach z opryskliwością, jawnym ostracyzmem i wrogością to się czerwona lampka zapala i nawet najbardziej umięśniona klata czy oczy niczym sarenka (a mam pewna słabość do takowych!) nie zmieniłyby mojego stanowiska. A tu druga książka i druga taka sytuacja. Ale może znajduje w czytelniczkach z syndromem sztokholmskim swoich fanów. Sam watek miłości też jest tu taki jakby na siłę, nie czuć tego pociągu pomiędzy bohaterami.
Czy polecam?
I tak i nie. Mam mały dylemat z oceną tej książki, ponieważ z jednej strony bardzo mi się ona podobała, jednak miała ona również swoje minusy. Czyta się lekko, czasem ze śmiechem, czasem z łezką w oku. Jest lepiej i tego się trzymajmy.
Zobacz też inne książki obyczajowe na Tantis.pl