Wracałam z uczelni. Droga do mieszkania prowadzi główną ulicą miasta. Ruch, samochody, piesi. Nagle wśród miejskiego zgiełku pojawia się zbiegowisko. Najpierw zobaczyłam rozrzucone na ulicy zakupy, jabłka z pobliskiego ryneczku. Starsza pani leżała obok nich na chodniku. Musiałą potknąć się o krawężnik przechodząc przez ulicę. Ludzie pomagali jej wstać, ale widać było, że ma problemy. Spod siwych włosów popłynęła stróżka krwi.
– Czy nie ma ktoś telefonu? – spytała inna starsza osoba, próbująca jakoś pomóc poszkodowanej. Naprzeciwko znajdował się sklep z aparatami telefonicznymi. Ludzie wyglądali z okien, stali w drzwiach punktów usługowych, przechodnie mijali grupkę pomagających szerokim łukiem.
Byłam głodna. Szłam za rękę ze wspaniałym mężczyzną. Nieśliśmy zakupy na obiad. Ciężkie były. Ale potrafiliśmy przystanąć, postawić siatki z artykułami spożywczymi, nie patrząc na to, czy wysypią się na chodnik. Sięgnęłam po komórkę. 999… Sygnał…
– Proszę karetkę na ulicę Zwycięstwa numer… Boże, nie wiem jaki to numer! Skrzyżowanie z ulicą, gdzie jest Sąd Okręgowy. Naprzeciwko jest sklep GSM, tam starsza pani uległa wypadkowi. Nie, jest świadoma. Tak, mogę podać moje dane.
Dygoczę. To chyba emocje. Mam poczekać na karetkę. Pogotowie Ratunkowe ma swoją bazę jakiś kilometr stąd, nie powinni za długo jechać.
Nie mogę uwierzyć, że w XXI wieku nikt nie miał przy sobie swojego telefonu. Przecież teraz ludzie noszą komórkę nawet do WC, by korzystać z niej siedząc na sedesie.
Czekamy 10 minut. Ponawiam telefon z pytaniem, czy karetka już jedzie. W tym czasie kobiecina mdleje. Nie bardzo wiem co teraz robić. Na zajęciach z przysposobienia obronnego uczono nas raczej rodzajów gazów bojowych niż pierwszej pomocy. Przed nami zatrzymuje się samochód. To nie karetka, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności lekarz wracający z dyżuru. W cywilu. Słychać wycie karetki.
Finał. Wszyscy się rozchodzą, jakaś kobieta zbiera rozrzucone jabłka. Nie wszystkie da się uratować, porozjeżdżały je samochody.
A gdyby by tak, parafrazując Bareję, to była Wasza matka?