Przez pierwsze osiemnaście lat życia chcemy być dorośli, by potem, przez kolejne X lat tęsknić do czasów swego dzieciństwa. Zdając sobie z tego sprawę niby uczę własne dzieci samodzielności, jednak nie do końca chciałabym, by już były samodzielne we wszystkim.
Mój syn, który pewnie już niedługo mnie przerośnie, podszedł wieczorem ze swoim pluszakiem. Dostał go od chrzestnego jak miał roczek i od tego czasu jest to jego ulubiona maskotka. Fascynacja resorakami minęła, klockami mija, misiek nadal jest z nim. Ile łez otarł to tylko on wie!
Stoi tak ten mój prawie dorosły 8-latek, który rano śniadanie nawet siostrom robi, który pójdzie do sklepu jak zabraknie mi cukru, który wie czasem rzeczy, o których nawet ja nie wiedziałam. Stoi i wręcza mi tego miśka.
– Co się stało?
– Wiesz, ja już jestem duży. Nie muszę go mieć. Możesz dać go Kini albo Natce, to się nim pobawią – odpowiada z lekkim smutkiem.
– Wiesz kochanie – tu już zaczynam go tulić, bo szklą mi się oczy, a nie chcę, by widział moje łzy – zostawimy go Tobie. To twój misiek, niech będzie pamiątką. Schowamy go gdzieś i jak już będziesz miał własnego syna, to mu go pokażesz. Tak samo jak twój tata dał ci swój zielony plastikowy samochodzik.
Arti przytulił mnie, przytulił miśka i zniknął w pokoju.
„Syn mi dorasta!” – pomyślałam i wróciłam do układających się do snu dziewczyn. Jeszcze trochę i przyprowadzi mi dziewczynę do domu…
– Mamo, możesz wyjść z pokoju? – głos Kini wyrwał mnie z zamyślenia. Zwykle siedzę sobie na fotelu u dziewczyn w pokoju i czekam aż zasną. Kiedyś miały zamknięte drzwi, ale Nati teraz ma etap bania się ciemności, więc jeszcze światło z drugiego pokoju musi wpadać do ich pomieszczenia. Siedzę sobie i przeglądam Instagrama, kiedy one zasypiają. Do dziś.
– Dlaczego?
– Jestem już duża, mogę zasnąć sama – zbita z tropu już po raz drugi w ten wieczór wychodzę.
– Mamo, ale ciekaj w dźwiach! – woła Nati. To czekam. Po pięciu minutach:
– Juś mozieś iść! Juś śpię!
Poszłam.
Wiecie co? Nie wiem czy jestem na dorosłość moich dzieci przygotowana. A wcale nie należę do tych matek, które nerwowo trzęsą się nad każdym krokiem swojego dziecka, oj nie! Jednak każdy kolejny widoczny krok w dorosłość uzmysławia mi jak szybko ten czas leci. Jeszcze niedawno bujałam je na kolanach do snu, trzymałam przez szczebelki łóżeczka za rączkę, bo chciały, śpiewałam kołysanki, nosiłam na rękach. A dziś… jestem im już coraz mniej potrzebna.
Zaparzyłam sobie herbatę. Mieszając miód z zadumy wyrwało mnie wołanie syna.
– Mamo, a przytulisz się do miśka?
Tak kochanie, do niego też się przytulę. Zawsze.
Fot. Bruno Cordioli, CC BY 2.0