Czasem widywałam ją, jak sprzedawała pod sklepem kwiaty i warzywa z działki. Była stara, pomarszczona i zgarbiona. Na siwiuteńkiej głowie miała chustę w kwiaty. Jej oczy dawno widziały młode odbicie w lustrze. Na nogach miała znoszone buty, z których wystawały robione na drutach skarpety. Ubranie stanowiła długa spódnica, golf w niezidentyfikowanym kolorze i narzucony na niego nylonowy fartuch. Taki sam, jak kiedyś miała moja babcia.
Przestraszyłam ją. Dziarsko i głośno weszłam na zamknięty obręb śmietnika osiedlowego. Aż podskoczyła. Spojrzała na mnie jakby przepraszająco:
– Wie pani, ja tak tylko czasami, jak mam czas, zanim wnuczka z przedszkola odbiorę.
Nie zrozumiałam dlaczego mi to mówi. Nagle zobaczyłam leżącą obok reklamówkę pełną zgniecionych puszek i butelek po piwie i olśniło mnie. Nakryłam ja na zbieraniu złomu i stłuczki, którą można sprzedać.
Zrobiło mi się jej żal. Rozwinęłam własny worek, bo wiedziałam że na jego dnie są puszki po napojach. Wygrzebałam je brudząc rękaw o inne śmieci. Co tam rękaw! Nie jest wart nawet spojrzenia tej uczciwej staruszki, która podziękowała mi za te kilka puszek jak za największy skarb.
Codziennie mijam ludzi na ulicy. Ubranych w drogie garnitury, w jeansy i bluzę z kapturem, w zwykłe dresy, w samochodach, pieszo, na rowerach. Niektórzy nawet gnają komunikacją miejską. Żaden z nich nie spojrzał mi w twarz, nie powiedział „dzień dobry”, nie zagadał. Wszyscy byli zbyt zajęci, by zareagować na mój uśmiech, na powitanie. Zbyt zajęci sobą.
Ta staruszka mogła się odwrócić na pięcie i z dumą odejść. Nawet bym nie pomyślała, że musi się posuwać do tego, że grzebie po kontenerach w poszukiwaniu złomu. Bo też byłam zbyt zajęta. Sobą. Swoimi myślami, lista zakupów, pomysłem na obiad, planem dnia, ząbkowaniem dziecka, przedszkolem córki i szkołą syna, szczepieniem psa, własnym zmęczeniem. Zbyt zajęta, by zobaczyć, że osoba, której powinnam się kłaniać w pas, która pewnie wojnę przeżyła, dzieci wykarmiła, walczyła z komuną – ona nawet nie chce żebrać o lepszy byt. Ona potrafi zakasać rękawy i robi co może.
Nie kradnie – pomaga, utylizuje, zbiera, sprzedaje. Do takich ludzi czuję swoisty respekt. Bo oto nie marudzi, że młodzież niewychowana, nie biegnie z zakupami na jedyne wolne miejsce w autobusie, nie wygraża laską, jak nie przepuścisz drzwiach, nie siedzi w kościele naprzeciwko ołtarza. Nie chodzi po domach opowiadając historię, że brakuje jej tylko złotówki, a lekarstwa drogie, życie drogie, emerytura mała. Nie jest bezczynna i nie kantuje jak może. Pracuje.
Takiej kobiecie dałabym każdą złotówkę.