– Mamo, a znajdziesz mi taką piosenkę, gdzie pan śpiewa ona ma pieniądz?
– Nie.
– Dlaczego?
– Kinia chodzi do logopedy i uczy się poprawnie mówić, a ten pan śpiewa piniądz, co jest niepoprawnie. Nie będę sobie strzelać w kolano.
Ale Kinia zna już tą piosenkę, bo jadąc do przedszkola autobusem przez 20 minut pozna najnowszy repertuar muzyczny lubiany przez kierowcę i zarazem operatora autobusowego radia.
Kiedyś… kiedyś to było lepiej. Ja w jej wieku znałam dyskografię Fasolek i najnowsze przeboje noszącej tragiczne okulary Natalii Kukulskiej. W domu słuchałam na wielkim magnetofonie szpulowym starych piosenek, a na gramofonie Piccolo coro dell’antoniano, chociaż z włoskiego nie rozumiałam ani słowa. To wtedy powstała nasza, moja i mojej przyjaciółki, piosenka, o górnolotnej nazwie „Mój gołąb”, która na szczęście nie ujrzała światła dziennego. Byłyśmy na tyle świadome muzycznie, że potrafiłyśmy odróżnić talent od totalnej chały.
Już nieco starsza wieczorami słuchałam radiowej Trójki, by nagrywać najlepsze kawałki na kasetę. Czasem nagrał się także głos prowadzącego, ale czy to przeszkadzało? Nothing else matters! Braki w nauce współczesnej muzyki uzupełniałam już na wspólnych ogniskach. Przy niedozwolonym jeszcze wtedy piwie, gitarze i trzasku płomieni darliśmy się cytatami z Dziadów, przerobionymi sprytnie w utwór Kultu, a następnego dnia na kacu pożyczaliśmy sobie kasety z punkowymi przebojami z Japonii czy Grudziądza, balladami Anity Lipnickiej, Metalliki czy Silverchair. Każdy szanujący się licealista poza Just 5 znał wszystkie piosenki Cobaina. Nawet ci, którzy nie mieli satelity i niemieckiej Vivy z czarnoskórym Molą (pierwszy raz widziałam wtedy Murzyna tak płynnie mówiącego po niemiecku, a nie angielsku!), który zapowiadał listę przebojów. I byłby to najlepsze utwory!
A teraz? Viva i MTV nie serwują już muzyki jak kiedyś, ale wątpliwej jakości programy rozrywkowe. Nikt radia nie słucha. Polska stała się krajem biednych dzieci, których na słuchawki nie stać, bo wszystkie słuchają muzyki z włączonych na pełen regulator smartfonów. Muzyki pełnej wulgaryzmów i promującej pustostan, bo „ona widzi we mnie piniądz”.
– Włączy pani Weekend! – poprosili koledzy Artiego jak usłyszeli „Gangnam style”, przy którym lubi skakać Nati.
– Nie mam.
– A Marylę?
– Mam tylko „Małgośkę” i „Kolorowe jarmarki”.
– A co to takiego? Nie ma pani tej najnowszej?
– Nie.
– To czego pani słucha?
Kiedyś… kiedyś to było lepiej, bo sami byliśmy młodzi.
Fot. Ralph Arvesen, CC BY-SA 2.0