W reklamach telewizyjnych, radiowych i prasowych coraz więcej pojawia się informacji o suplementach witaminowych dla dzieci. Już nie wystarczy dodawać do pożywienia witaminy D3 dla zdrowych i mocnych kości, już nawet kwasy OMEGA to za mało. Teraz znajdziemy suplement na koncentrację, dla niejadków, czy, o zgrozo, by dziecko lepiej spało. Nie jestem chemikiem ani dietetykiem, nie wypowiadam się o szkodliwości czy pożytku płynącego z podawania suplementów diety, jednak pokażę jak to drzewniej było.
W czasach, gdy komuna ledwo się skończyła, a na sklepowych półkach bywało coś więcej niż ocet i musztarda, byłam małą dziewczynką. Moi rodzice korzystali z koniunktury i zaczęli budowę domu. Jednym z pierwszych zakupów było przywiezienie wywrotki żwiru. Perspektywa grzebania w piachu cieszy każde dziecko. Cieszyła i mnie, tym bardziej, że na wsi brakowało piaskownicy. Spędzałam tam całe dnie. Niestety równie ciekawe wydawało mi się wkładanie piasku do buzi. Pakowałam go sobie całymi garściami i chodziłam z wypełnionymi jak chomik policzkami po podwórku. Jak tylko zobaczyła mnie mama zawsze pytała:
– Kochanie, co tam masz? Wypluj! – a ja niczym betoniarka wyrzucałam zawartość. Sytuacja powtarzała się nagminnie i zaczęła martwic moją rodzicielkę na tyle, że zabrała mnie do lekarza. Doktor obejrzał mnie, wysłuchał młodej matki i spytał:
– Mało macie piasku? To dokupić jej więcej!
Rodzice posłuchali, ja wyrosłam z jedzenia żwiru. Mam się dobrze, makroelementów w piasku był aż nadmiar.
Gdy etap jedzenia żwiru był już za mną, zaczęłam przejawiać bardziej wysublimowane smaki. Otóż w moim menu pojawiła wapienna ściana starego poniemieckiego domu moich dziadków. Nadmienię, że dziurę w ścianie zaczął wyjadać już mój wujek, a ich syn, ja tylko kontynuowałam jego dzieło. Gdy zaczęłam chodzić do szkoły, jadłospis uzupełniałam szkolną kredą. Najlepiej smakowała taka prosto z pokoju nauczycielskiego, nieużywana jeszcze i sucha. Chrupałam ją jak marchewkę.
Wyrosłam na całkiem zdrowego człowieka, dlatego jak zobaczycie moje dzieci przeżuwające w piaskownicy kamyki, nie zdziwcie się, że nie reaguję. Pozwalam im przyswajać makroelementy i witaminy na ich własny, kreatywny sposób.