Site icon Konfabula

Mieszkać w hrabstwie Kent

W momencie kiedy pisze te słowa, a jest prawie północ, na zewnątrz jest -16 stopni Celsjusza. To mało, powiecie, bo mieszkam nad morzem. Mało w stosunku do innych części kraju. Jednak przeciętnego mieszkańca hrabstwa Kent w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka Kasia z www.mamaw.uk, mama małej Sary, taka temperatura chyba by zabiła. Jeszcze kiedy sama pracowałam na londyńskim zmywaku mieszkający na wspólnym flacie Franek z Kielc, poza powtarzaniem co chwilę że „Kieleckie chłopaki tak mają!”, opowiedział anegdotkę z budowy. Jako wieloletni już mieszkaniec Wysp miał niejedną zimę za sobą, w tym jedną z mrozem. Właśnie tego dnia zadzwoniła do niego szefowa, by dać mu wolne, gdyż ona nie może przyjechać do pracy i wydać narzędzi. „Jest mróz, mój kochany, a w taka pogodę ja nie potrafię jeździć!”.

Moniowiec: Od kiedy można zaliczyć Cię do grona tych, którzy zimą noszą kalosze i parasol, jak głosiła jedna z posiadanych przez moje dzieci angielskich książeczek?
Kasia: Do Anglii przyjechałam 8 lat temu. Częściowo było to spowodowane ciekawością nieznanego, chęcią przygody ale i też przyziemna potrzeba pracy sprawiła, że pierwszy wakacyjny wyjazd do Anglii był właśnie w celach zarobkowych. A później już tak zostało, że z jednych wakacji zrobił się rok i drugi.

Moniowiec: Co szczególnie Cię zdziwiło, kiedy poznałaś trochę kraj?
Kasia: Zdziwiła mnie pozytywnie różnorodność kulturowa, mnogość smaków kuchni świata, otwartość na innych, pozytywne „hello, are you ok?” słyszane tysiąc razy jednego dnia, nawet od obcych. Zdziwił mnie styl życia i mentalność Anglików, ich brak pogoni za sukcesem, często bylejakość, niedouczenie ale i wysokie mniemanie o sobie i duma z bycia obywatelem Wielkiego Królestwa.
Początkowo dziwiła mnie każda inność tutejszego świata, miałam wrażenie, że uczę się obsługi kranów, kontaktów, otwierania okien od nowa. Jakbym znalazła się w innym świecie, który mierzy i postrzega świat inaczej. Ale dało mi to też taki obraz mojej osoby, która wtedy była bardzo zamknięta na innych, na inne kultury, na inne rasy, religie.
Dziś już mnie nie dziwi Anglia i jej silne wiatry, biała mgła i deszcz codzienny, śmieszne dowcipy, znaki drogowe, smak octu, ogrzewanie na kartę, sznurki do prądu. Akceptuję, że w Polsce jest inaczej.

Moniowiec: Nadal walczysz z odruchem zakładania dziecku czapeczki?
Kasia: Nadal! Ale jako że mam dwu kulturową rodzinę mąż systematycznie tą czapeczkę ściąga. Nie powiem, że podobają mi się gile do kola, jednak popieram niefaszerowanie dzieci medykamentami. Ale macierzyństwo tu ma wiele plusów. Sama ciąża nie jest tak straszną chorobą jak w Polsce, nie wymaga setek badań, a wprawna ręka położnej z centymetrem krawieckim wystarcza, by poziom śmiertelności dzieci był tu podobny jak w Polsce, czyli nikły. Przy samym porodzie, do którego wcześniej z położną ułożyłam plan, trzeba było wyrażać zgodę na każdy zastrzyk, badanie tętna czy podanie leku. Nie jest tak, że niejednokrotnie przy wypisie dowiadujesz się co tak naprawdę miałaś robione. Za to szpitalne jedzenie – rewelacja! Dania wegetariańskie, kuchnia koszerna i posiłki dla cukrzyków do wyboru. Pamiętam fasolkę i kalafior podany mi zaraz po porodzie i moje zdziwienie, że ja to mogę jeść, bo przecież w Polsce nadal panuje mit surowej diety eliminacyjnej dla matki karmiącej piersią.

Kobieta w Anglii może udać się na 9 miesięcy płatnego urlopu macierzyńskiego, potem zostają jej 3 miesiące bezpłatnego urlopu. Kwota zasiłku jest jednak śmiesznie niska co często zmusza kobiety do powrotu do pracy. Bardzo miło zaskoczyło mnie, że mama do ukończenia 1. roku życia dziecka ma zapewnioną darmową opiekę medyczną, w tym wszystkie leki, dentystę, wizyty u specjalistów. W przypadku dzieci bezpłatna opieka medyczna trwa do 16. roku życia. Ojcu natomiast przysługują 2 tygodnie urlopu tacierzyńskiego. Po urodzeniu dziecka przysługuje zasiłek na dziecko, ale jest to symboliczna kwota 20 funtów tygodniowo. Niestety finansowo państwo angielskie średnio pomaga rodzinom, które są pracujące, stad też tak ogromny odsetek ludzi na bezrobociu. Bycie bezrobotnym znacznie ułatwia pozyskanie konkretnego wsparcia i dopłat do mieszkania, podatku itp.

Moniowiec: W Polsce głośno o sukcesie, jakim jest podwyższenie wieku obowiązku szkolnego. Jak to jest w Anglii?
Kasia: Podoba mi się system anielski, gdzie obowiązek przedszkolny zaczyna się w czwartym roku życia dziecka, a 5-latek w szkole nikogo nie dziwi. Może to też kwestia przystosowania szkoły do tak małych dzieci – mają one do dyspozycji osobną część szkoły, a często i osobne wejście do budynku, długie przerwy na posiłek, nauczyciele wspomagani są asystentami. Pełna gama pomocy dydaktycznych jest podstawą każdej szkoły. Zajęcia odbywają się w salach wysłanymi wykładziną, dzieci siedzą częściej na pufach czy na ziemi, rzadziej w ławkach. Uczniowie początkowych klas nie noszą na plecach ciężkich plecaków, mają natomiast kolorowe teczki z logiem szkoły i swoją własną szafkę na prywatne rzeczy. Każdy z dumą nosi mundurek szkolny, w barwach swojej placówki. Wszystko w szkole, począwszy od ołówka, gumki, zeszytu, po farby, książki i komputery zapewnia szkoła, więc rodziców tutaj nie przeraża widmo drogiej wyprawki szkolnej.

Moniowiec: U nas jest już prawie że obowiązkiem posłać dziecko na studia. Jak to widzą Anglicy?
Kasia: Większość młodych Anglików w wieku 16 lat idzie do swojej pierwszej pracy, nie ma parcia na studia wyższe, szybko dorastają. Zwykle idą na swoje, gdy tylko zarobią pierwsze pieniądze lub dostaną świadczenie pieniężne. Często też płacą za życie kątem u rodziców. Ich poczucie wyjątkowości, sprawia, że nie chcą się kształcić, szczególnie językowo. Zamykają się w angielskim dobrodziejstwie, ignorując możliwości studiowania za granicą, uczenia się języków obcych.

Moniowiec: Będąc w UK w okolicach Victorii widziałam całą masę bezdomnych Polaków. Plotka głosiła, że nie mają za co wrócić do domu. Jak są postrzegani Polacy na Wyspach?
Kasia: Jest pewnie wiele opinii o Polakach tutaj, jedni Anglicy szanują nas za pracę jaką tu wykonujemy i traktują nas poważnie i z szacunkiem. Inni twierdzą, że polska siła robocza zabiera im miejsca pracy. Myślę, że czas polaka pijaka i złodzieja, z którym nie można się porozumieć już za nami. Coraz częściej młodzi Polacy w UK to ludzie wykształceni, którzy biegle mówią po angielsku, którzy coraz częściej pracują na wysokich stanowiskach. Zawsze znajdzie się ktoś, kto ten wizerunek psuje, ale niestety nic z tym nie można zrobić.
Mnie osobiście jednak Polacy początkowo przerazili. Moja pierwsza praca tu to fabryka, gdzie większość pracowników to obcokrajowcy i właśnie Polacy. I to oni mnie zdziwili najbardziej, potwierdzając wszystkie negatywne stereotypu Polaka za granicą. Nigdy wcześniej nie widziałam, aby człowiek mógł tyle pracować, aby mógł być tam zamknięty i skoncentrowany na pieniądzu.

Moniowiec: Jak żyje się przeciętnemu mieszkańcowi Wysp?
Kasia: Opłaty w Anglii zależą od miasta w jakim się żyje i od tego na jakim poziomie się żyję. Ale myślę, że minimalna jedna pensja starczy na pokrycie kosztu miesięcznego wynajmu mieszkania i kilku opłat z nim związanych. 1 funt ma dużą wartość tutaj, można za niego kupić litr mleka, chleb, pizzę, burgera w sieci fastfood, butelkę coli, dużą kiść bananów, koszulkę w tanim sklepie, zabawkę dla dziecka.

Moniowiec: Angielskie sklepy, szczególnie w dużych miastach, są pełne wszystkiego. Co jednak Cię zaskoczyło kiedy miałaś ugotować pierwszy obiad na nowym miejscu?
Kasia: Miałam problem z przeliczaniem angielskich miar i wag. Trochę zeszło zanim nie przeszłam na funty, uncje i pinty. Wertując książki kucharskie musiałam uważać gdyż np. słowo pie, używane jest w kuchni angielskiej na wiele różnych dań, ciast, placków, zapiekanek, tortów, a pudding – większości deserów, podwieczorków, a nawet kaszanki. Dodatkowo nie jestem przyzwyczajona, ze obiad jada się o 18:00, używając do tego dań z mikrofali czy puszki albo kupując po drodze z pracy taniego take awaya. Dla mnie nowością była wszechobecność baraniny – to ciekawa odmiana po polskich świniach, kurczakach i wołowinie, jaką przepełnione są sklepy. Jednak są smaki których tu nie znajdę: dobra angielska kiełbasa, kiszonki (piklowane wyroby to nie to) czy twarogu. Za to odkryłam sos miętowy do mięs, tysiąc zastosowań rzepy i octu, nowe owoce morza czy kanapki z chipsami i chrupkami.
Z jakością kiełbas angielskich wiąże się nawet anegdotka, jaka przydarzyła mi się w domu:
Przychodzi Paul z pracy i od progu mówi:
– Wiesz co, dzisiaj jeden z Polaków przyniósł jakąś polską kiełbasę do roboty i dał mi kawałek na spróbowanie i była super pyszna.
– No ale jaka to kiełbasa była?- odpowiadam.
– Nie wiem jak się nazywała.
– No to jak wyglądała, jaki smak miała?- dopytuję.
– Taka podłużna, jakby wędzona chyba, taka dobra!
– A czy była pomarszczona, suszona i chuda jak palec?- pytam mając na myśli kabanosa.
– Nie wiem, chyba tak, ale jak jutro Tomek przyniesie znów kawałek, to wezmę do domu i Ci pokażę.
Dwa dni później:
– Patrz!- woła od progu powracający z pracy Paul- przyniosłem kawałek tej pysznej kiełbasy, o której Ci mówiłem! Teraz możemy kupić jej więcej w polskim sklepie.
– No pokaż co to za cudo, takie dobre – mówię z nadzieją, że za chwilę moim oczom ukaże się pyszna, prawdziwa, wędzona sucha krakowska albo podsuszana żywiecka. I już wyobrażam sobie, że w końcu w którymś z polskich sklepów mają naprawdę dobry towar i się obkupimy przed świętami.
– Masz – mówi Paul, podając mi lunch box, w którym jest zawiniątko papierowe. Biorę to coś do ręki, odwijam delikatnie i co widzę? Parówka!

Moniowiec: Co jest takiego, że nie ciągnie Cie z powrotem do kraju rodzinnego?
Kasia: Mi bardzo odpowiada angielski styl bycia. Podoba mi się luz jaki im towarzyszy w życiu, pracy, relacjach międzyludzkich. Podoba mi się stosunek pracownik-pracodawca. To, że pracownicy tutaj nie boją się pracować, chorować, chodzić na urlopy. To, że często to pracodawca szuka pracownika, a nie odwrotnie. Jest łatwiej, nawet mimo tego, że nie masz wielu ludzi, których kochasz, przy sobie.

Większość zdjęć autorstwa Kasi.


Je­śli lu­bisz po­dróże z pal­cem po ma­pie, co środę za­pra­szam na wy­prawę z jedną z Pol­ek miesz­ka­ją­cych za gra­nicą. Wpisy już pu­bli­ko­wane znaj­dzie­cie tu.

Exit mobile version