Nazywają ją Zieloną Wyspa. Na zdjęciach z satelity rzeczywiście wygląda jak pływająca pośrodku wody zieleń. Zielony jest więc nie bez kozery jej kolorem narodowym. Jednak Irlandia ma więcej barw niż tylko (0, 128, 0) w RGB. Inne kolory Irlandii można podziwiać do woli na blogu Kasi w Krainie Deszczowców.
Moniowiec: Długo podziwiasz już irlandzką zieleń?
Kasia w Krainie Deszczowców: W Irlandii mieszkam już 7,5 roku, a wyjechałam tylko na jeden rok (!). Żyło nam się dobrze w rodzinnym mieście, aż pewnego dnia zachciało nam się zmiany. Chcieliśmy wyjechać, odkryć nowe miejsce, poznać ludzi, a przede wszystkim spróbować sił na nieznanym nam rynku pracy. Gdy zastanawialiśmy się, do którego miasta (polskiego) chcielibyśmy się wyprowadzić, przyszła oferta pracy w… Słowacji, a potem w Irlandii. Stwierdziliśmy dość szybko, że w sumie nie jest to problem. Miało być inne miasto – będzie inne państwo. Proces rekrutacyjny w obydwu przypadkach wyglądał tak samo – najpierw kilka rozmów telefonicznych, a następnie rozmowa już na miejscu w siedzibie firmy (oczywiście podróż i nocleg na ich koszt). Zwiedziliśmy najpierw miasto w Słowacji, które potencjalnie miało się stać się naszym, wieczorem kilka knajpek, żeby poczuć klimat. Odpowiadało nam. Sprawdziliśmy jakie są ceny wynajmu mieszkania i ogólnie koszty utrzymania, żeby upewnić się, że spokojnie można żyć z jednej wypłaty dopóki drugie z nas nie znajdzie pracy na miarę swojego wykształcenia. Jednak wybraliśmy Dublin i Irlandię. Polecieliśmy z dwoma walizkami.
Moniowiec: Jacy są Irlandczycy?
Kasia w Krainie Deszczowców: Pracowałam z Irlandczykami jeszcze w Polsce, więc wiedziałam, co mogę się po nich spodziewać. Są to ludzie są spokojni, mili i łagodni wobec drugiego człowieka.
Moniowiec: My mamy swoje schabowe z zasmażaną kapustą i ziemniakami. Co jada Irlandczyk na obiedzie u mamy?
Kasia w Krainie Deszczowców: Tradycyjne irlandzkie jedzenie jest dość proste i mdławe, nie używa się tu wiele przypraw. Niedzielnym daniem tradycyjnym jest gotowany boczek, gotowana kapusta i ziemniaki. Irlandczycy lubią jeść dobrze i są otwarci na różne kuchnie świata.
Moniowiec: Czy przeciętny Irlandczyk naprawdę tyle przebywa w pubie czy to tylko taka fikcja literacka i wymysł przemysłu filmowego?
Kasia w Krainie Deszczowców: Irlandczycy uwielbiają swoje puby i chyba nie znajdzie się większej wioseczki bez pubu. Natomiast w centrum miast i miasteczek trudno znaleźć ulicę, na której nie byłoby pubu. Leopold Bloom, bohater Ulyssesa autorstwa Jamesa Joyce, stwierdził, że niezła by to była szarada spróbować przejść Dublin nie przechodząc po drodze obok pubu.
„Good puzzle would be cross Dublin without passing a pub”
Irlandzkie puby można podzielić na dwie kategorie: puby do odpoczynku oraz puby na imprezę. Jednak niezależnie od kategorii, pierwsze zetknięcie z irlandzkim pubem w Irlandii może być dość szokujące – oczywiście pozytywnie. W pubach położonych poza centrum miast lub w wioseczkach zawsze zjemy dobrze oraz uraczeni zostaniemy towarzystwem stałych klientów. Nie zawsze pierwsi do nas zagadają, ale jeśli już my się odezwiemy to im się buzia nie zamknie oraz chętnie wypiją z nami kilka kolejek.
Przy okazji przypominam o irlandzkim zwyczaju kupowania kolejek. Gdy idziemy do pubu i ktoś się nas pyta „co pijesz?”, jeśli odpowiemy to zostanie nam to kupione. Należy wtedy pamiętać, kto nam kupił coś do picia i co on sam pije, aby idąc po kolejny napój dla siebie, „odkupić” wcześniej nam kupiony drink i „oddać”. Im więcej osób w grupie, tym częściej będziemy pytani co pijemy. Bezpieczniej jest odmawiać i nie przyjmować drinka mówiąc, że jeszcze się ma co pić z dwóch powodów:
a) szybko przed nami będzie stało kilka szklanek ,
b) wypada każdej osobie, która nam kupiła picie, odwdzięczyć się i „odkupić”. Może więc dojść do tego, że dostaniemy 7 rundek ale wypada też te 7 rundek odkupić, a my tylko mamy czas/głowę/ochotę (niepotrzebne skreślić) na 3 rundki.
W pubach w centrum miast Polaków przyzwyczajonych do pubów w kraju ojczystym zdziwi przede wszystkim tłum ludzi. W tych pubach rzadko się siedzi, raczej stoi gdzieś w tłumie. W wielu pubach zauważymy na ścianach kilkanaście ekranów telewizorów, a każdy z innym sportem. Do tego muzyka tak głośno puszczana, że nie słychać osoby stojącej obok, chyba że krzyczy nam do ucha. Z tego typu pubów słynie przede wszystkim dzielnica Temple Bar w Dublinie. Z tego też powodu dużo Dublińczyków „nie robi” Temple Bar. Temple Bar jest raczej dla turystów lub dla wieczorów panieńskich/ kawalerskich. Jeśli nie należymy do żadnej z powyższych grup, w centrum Dublina chodzimy do pubów w pobliżu Grafton Street, Kildare Street. Oczywiście też jest głośno, ale można znaleźć kilka spokojnych by pogadać…tylko po co? Nie o to chodzi Irlandczykom w weekendowych wyjściach do pubu!
A chodzi o „przewijanie”. Nie siedzi się w pubie, nie zapuszcza korzeni tylko chodzi się z pubu do pubu czyli uprawia się tak zwane „pub crawl” czyli chodzi się z knajpy do knajpy. Siedzenie i wypicie kilku kolejek w jednym miejscu przez cały wieczór jest raczej nieirlandzkie. Wypada zaliczyć z dwie, trzy knajpy, żeby wieczór był udany. Jeden pub tylko jeśli jest jedyny, jeśli przyszliśmy na szklankę piwa po pracy albo jeśli coś z nami jest nie tak / jesteśmy drętwym cudzoziemcem (więc w sumie jest z nami coś nie tak). Irlandczycy uwielbiają rozmawiać i są otwarci, a irlandzki barman te cechy ma chyba genetycznie w nadmiarze. To jest też jeden z powodów, dla których chce się wracać do lokalnego pubu – barman zna nas po imieniu, wie co pijemy i zawsze można z nim pogadać.
Moniowiec: W Irlandii obecnie jest wielu polaków. Jak są oni postrzegani?
Kasia w krainie Deszczowców: Polaków spotkamy w Irlandii na każdym kroku i w każdym zawodzie. W roku 2011 przeprowadzono ostatni spis powszechny. Dowiadujemy się ze spisu, że największą mniejszością narodową są Polacy, a nie jak do tej pory Anglicy. Tym samym drugim najpopularniejszym językiem po języku angielskim jest język polski. Za polskim jest francuski, litewski i niemiecki. Polaków w Irlandii jest ponad 100 tysięcy, co stanowi 1/5 innych narodowości w Irlandii. To w sumie tłumaczy pewnie żart który muszę przytoczy po angielsku bo inaczej straci sens:
„The latest poll taken by the Government asked people who live in Ireland if they think Polish immigration is a serious problem:
25% of respondents answered: Yes, it is a serious problem.
75% of respondents answered: Nie, to nie jest żaden problem.”
Moniowiec: Komu kibicowałaś w niedawnym meczu Polska-Irlandia?
Kasia w Krainie Deszczowców: Polsce, ale w związku z meczem zdarzyła mi się śmieszna sytuacja. Kolega w pracy, powiedział do mnie: „Wiesz, że w weekend gramy z Polską (mając na myśli mecz piłki nożnej Irlandia – Polska)?”. Ja mu na to odpowiedziałam: „Tak? Gramy?”, po czym roześmiałam się, bo zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam i poprawiłam się: „Tak? Gracie?”. Oboje serdecznie się z tego śmialiśmy.
Zdjęcie: Andrzej Hrechorowicz, Mecz Polska-Irlandia, 11.10.2015. Na trybunach m.in. Prezydent Polski Andrzej Duda i Ambasador Irlandii Gerard Keown (chyba wiadomo który to).
Moniowiec: Jak to jest być matką w Irlandii?
Kasia w Krainie Deszczowców: Irlandzkie dzieci są dobrem narodowym. Są lubiane w przestrzeni publicznej, restauracje i kafejki mają zawsze menu dla dzieci, przewijaki, krzesełka do karmienia, kolorowanki itp. Dużo jest kolorowych placów zabaw, kąciki dla dzieci w muzeach i bibliotekach. Na dzieci się nie krzyczy, nie straszy, nie zakazuje ani nakazuje tylko rozmawia i tłumaczy. Irlandzcy rodzice mają więcej cierpliwości niż polscy, ale to wynika ogólnie z natury Irlandczyków. Zazwyczaj jak gdzieś w sklepie czy w parku słyszę płaczące dziecko i krzyczącego rodzica to jest to zazwyczaj w języku polskim.
Irlandczycy mają zazwyczaj trójkę dzieci, chociaż poprzednie pokolenia miały o wiele więcej. Często dzieci są rodzone rok po roku i Irlandczycy sami mówią na nie „irlandzkie bliźniaki”. Dzieci są zabierane wszędzie i irlandzkie mamy nie unikają sklepów, urzędów czy podróży samolotem z niemowlakami czy większymi dziećmi. Oczekuje się, że dzieci szybko uspołecznią się, dlatego gdy spotkamy znajomych z dziećmi, wypada abyś kilka zdań z nimi zamienili, nawet jeśli są to małe dzieci. Mówimy im wtedy, że mają na przykład ładną bluzeczkę z misiem, pytamy czy idą na spacer i takie tam. Gdy zignorujemy dziecko, będziemy uważani za osobę niegrzeczną i arogancką. Tak samo w restauracjach, zawsze widzę jak kelner obsługujący rodzinę przy stoliku, rozmawia z nawet małymi dziećmi i pyta je na co mają ochotę do jedzenia.
Irlandzkie mamy mające kilkoro dzieci często nie pracują zawodowo lub biorą sobie bezpłatne kilkuletnie urlopy z pracy tzw “career break”. Wynika to zazwyczaj z powodów finansowych.
Szkoły w młodszych klasach mają zajęcia od dziewiątej do pierwszej i nie istnieje coś takiego jak bezpłatna świetlica czy bezpłatne szkolne kółka zainteresowań. W szkołach nie ma stołówek. Ze względu na jakieś dziwne prawo dotyczące odpowiedzialności czy ubezpieczenia, dzieci nie wchodzą do szkoły przed zajęciami. Razem z rodzicami czekają na boisku do tej godziny dziewiątej aż zadzwoni dzwonek i można wejść do szkoły. Powiem szczerze, że nie wiem dlaczego tak jest, pytałam wiele moich koleżanek w związku z tym postem, ale żadna nie wiedziała dlaczego. Nie bardzo też rozumiały moje pytanie, one miały tak samo gdy same chodziły do szkoły i dziwiły się, że w polskich szkołach jest inaczej.
Jak się domyślacie, opłacenie opieki nad dziećmi przed godziną dziewiątą oraz od pierwszej w szczególnie przy kilkoro dzieciach jest bardzo drogie. Niepracujące zawodowo matki nie spotykają się jednak z ostracyzmem społecznym tak jak w Polsce. Często też któreś z rodziców pracuje tylko kilka dni w tygodniu lub przez pół dnia. Państwowych żłobków i przedszkoli nie ma prawie wcale. Dlatego koszt takiej opieki nad dziećmi jest spory – miesiąc kosztuje około 1000 euro za dziecko. Rok przed pójściem do szkoły dzieci mogą skorzystać z darmowego przedszkola ale jest to tylko kilka godzin dziennie. Dużo polskich mam nie posyła dzieci do żłobka lub na cały dzień do przedszkola, czekają aż dzieci osiągną wiek, w którym przysługują im darmowe godziny i posyłają tylko na te kilka godzin. Bardzo wiele rodzin irlandzkich ma też tak zwane „au pair”. Są to młode dziewczyny z różnych krajów, które chcą podszlifować język, a zarazem pozwiedzać Irlandię. Mieszkają one z rodziną, zaprowadzają dzieci do szkoły i ze szkoły, opiekują się nimi, gdy rodzice są w pracy. W zamian mają mieszkanie, wyżywienie i tygodniowe kieszonkowe na drobne wydatki. W mojej pracy niemal wszystkie koleżanki, które mają dzieci mają też „au pairs”. Są one zazwyczaj z Brazylii, Hiszpanii i Włoszech.
Dzieci idą do szkoły w wieku lat czterech lub pięciu – w zależności od tego w jakim miesiącu roku się urodziły. Większość szkół jest religijna i są w nich wymagane mundurki. Jest garstka szkół niereligijnych i mundurki w nich nie obowiązują. W Dublinie i pewnie kilku innych dużych miastach, dostanie się do dobrej szkoły zależy od miejsca zamieszkania, bo obowiązuje rejonizacja, czasem oprócz tego też termin zapisów. Bywa tak, że dzieci są zapisywane do szkoły zaraz po urodzeniu. Dobre szkoły i rejonizacja dyktują ceny domów i mieszkań na kupno bądź też wynajem. Zdarza się, że dom na jednej ulicy, mimo że w o wiele gorszym stanie niż podobny na sąsiedniej ulicy, jest o wiele droższy. Znaczy to, że ten droższy dom należy do rejonu podlegającego pod lepszą szkołę. Podobnie jest ze szkołami średnimi. Dodatkowo, w niektórych z nich pierwszeństwo mają dzieci absolwentów szkoły. Sporo szkół średnich jest tylko wyłącznie męska lub żeńska, ale są też szkoły koedukacyjne. Klasy są liczne, około 30 osobowe, a nawet czasem ciut więcej zarówno w szkołach podstawowych jak i średnich.
Irlandzkie dzieci są lekko ubierane, często bose lub w koszulce w krótkim rękawku wtedy gdy ja się trzęsę i zakładam kolejny sweterek. Nie noszą czapek czy szalików. Pewnie to celowe hartowanie dzieci, gdyż nikt nie bierze urlopu w pracy z byle katarku u dziecka itp. W Irlandii rodzicom nie przysługuje chorobowe na dziecko tak jak w Polsce i rodzice przy poważnych chorobach dziecka muszą brać urlop. Koleżanki w pracy opowiadają jak czasem wysyłają dzieci będące trzeci dzień na antybiotyku do żłobka. Dodatkowo każda wizyta u lekarza jest płatna, chyba że jest się bardzo ubogim, więc Irlandczycy unikają chodzenia do lekarza z byle powodu. Leczą sami paracetamolem.
Dzieci jedzą raczej śmieciowe jedzenie, tak jak i dorośli. Dużo frytek, chrupek i kiełbasek. Irlandzcy rodzice się tym nie przejmują.
Irlandzkie dzieci długo mają smoczki, czasem można zobaczyć dziecko wyglądające na cztery lata ze smoczkiem. Komicznie to czasem wygląda – dziecko wyciąga smoczek, coś powie, zje i następnie wkłada smoczek z powrotem.
Jest dużo klubo spotkań dla matek z dziećmi, często takie spotkania są organizowane w bibliotekach, domach kultury czy przykościelnych salach parafialnych. Wydaje mi się, że nie jest trudno być irlandzką mamą, w szczególności gdy ma się wokół mnóstwo koleżanek i kuzynostwa z dziećmi w podobnym wieku. A w małej Irlandii jest to dość powszechne.
Irlandia nie jest rajem na ziemi, ma wiele wad ale jak każde miejsce. Ja się nauczyłam te wady akceptować tak jak się akceptuje wady swego partnera i cenić ją bardziej za jej zalety. Jakiś czas temu kupiłam dom w Dublinie i póki co tu jest moje miejsce, a miałam tu zostać przecież tylko rok.
Jeśli lubisz podróże z palcem po mapie, co środę zapraszam na wyprawę z jedną z Polek mieszkających za granicą. Wpisy już publikowane znajdziecie tu.