Jak na mieszkankę tego kraju Paulina powinna mieć zegarek za 20 tys. zł, lodówkę pełną sera i zapas najlepszej czekolady przynajmniej na rok. Nie powiem, sera i czekolady szczerze bym zazdrościła. O nie zawsze słodkim życiu w Bazylei opowiada mama trzyletniego Oliwiera, autorka bloga www.oliloli-newlife.com.
Moniowiec: Masz takie zasoby pieniężne, że potrzebny był Ci solidny szwajcarski bank, czy były inne powody na emigrację?
Paulina: W Szwajcarii mieszkam od roku, choć bywałam tutaj kilka razy, by rozeznać się w temacie. Mój mąż zaczął tutaj pracę w roku 2013, a ja zostałam z małym dzieckiem w Polsce. Przez półtora roku osobnego mieszkania mieliśmy czas, by rozważyć wszystkie za i przeciw i zdecydować się czy on wraca czy ja wyjeżdżam. Ciężko było podjąć taką decyzję: w Polsce musiałam zrezygnować z pracy i zostawić mieszkanie, które dopiero co kupiliśmy. Jednak jesteśmy zdania, że rodzina musi być razem, a warunki życia (i nie tylko) są w Szwajcarii o niebo lepsze.
Moniowiec: Co Cię zdziwiło – pozytywnie i negatywnie?
Paulina: Gdy pierwszy raz stanęłam na szwajcarskiej ziemi dziwiło mnie wszystko! Po powrocie do domu usta mi się nie zamykały – gadałam i gadałam. Byłam zachwycona porządkiem, spokojem i uprzejmością ludzi. Mogłam zostawić wózek czy rower pod sklepem i nikt go nie ukradł, obcy ludzie uśmiechali się na ulicy i zagadywali do Oliwiera. Byłam w ciężkim szoku, gdy ledwo dochodząc do przejścia dla pieszych zatrzymywały się auta, a kierowcy z uśmiechem machali do mojego syna! To działo się naprawdę! No i sklepy zamknięte w niedzielę – to tutaj normalne i przyznaję, że bardzo mi się ten „zwyczaj” podoba.
Negatywy zaczęły wychodzić dopiero po czasie, gdy już zamieszkałam na miejscu. Polityka prorodzinna działa tu tak, że kobieta powinna siedzieć w domu i zajmować się dziećmi. Mi to nie pasuje, jestem nauczona pracy i nigdy żadnej pracy się nie bałam. Co prawda rodowici Szwajcarzy zarabiają tyle, że kobiety mogą sobie na takie rozwiązanie więc im to pewnie pasuje. Ja wolałabym jednak podjąć pracę i mam nadzieję, że prędzej czy później mi się uda.
Moniowiec: Szwajcaria uchodzi za drogi kraj do codziennego życia. Ile relatywnie płaci się za zakupy?
Paulina: Ceny, jeśli przeliczymy na złotówki, są kosmiczne ale przeliczać mieszkając w danym kraju nie można! Miałam taki odruch na początku, ale to bez sensu, bo przecież proporcje zarobków do wydatków są zupełnie inne. Chleb kosztuje tu np. 2,5 CHF, litr mleka około 1,5 CHF, 10 jaj 4 CHF, 1 kg piersi z kurczaka około 20 CHF. Ceny mieszkań są bardzo zróżnicowane i zależą głównie od lokalizacji i standardu. Aktualnie szukamy mieszkania na zmianę; to syzyfowa praca! Od 3 m-cy nie robię nic tylko wertuję ogłoszenia. Ceny za 3-pokojowe mieszkanie kształtują się na poziomie ok. 1500 CHF (ale zaznaczam, że na terenie Basel-Land).
Moniowiec: Jak wychowują się mali Szwajcarzy?
Paulina: Bardzo zdziwił mnie sposób wychowania i edukacji w Szwajcarii. Dzieci tutaj obowiązkowo chodzą do szkoły od 4 roku życia – najpierw są to 2 lata „przygotowawcze” do prawdziwej szkoły, a potem już nauka. W obliczu toczącej się w Polsce burzy apropos 6-latków w szkole może to wyglądać na prawdziwy terror. W przedszkolu zaproponowano mi, bym towarzyszyła Oliwierowi przez 2-4 tygodnie aby mógł się oswoić z sytuacją i w wieku 4 lat mógł pójść do szkoły już całkiem sam.
Jak chyba każda Polka największy szok wywołał u mnie widok niemowląt z gołymi główkami, w cienkich ubrankach czy dzieci bez czapki i szalika w wietrzne czy deszczowe dni! Po powrocie do domu i ja zmieniłam swoje nastawienie: przestałam skakać nad synem, przestałam opatulać go, by nie poczuł powiewu wiatru. Babcie oczywiście łapały się za głowę i zarzucały mi nieodpowiedzialność, a jednak Oliwier stał się dzięki temu (tak myślę) okazem zdrowia. W Szwajcarii kalosze i parasol to podstawowe wyposażenie każdej rodziny i bardzo mi się to podoba – a mojemu dziecku jeszcze bardziej!
Moniowiec: Czy z tym serem i czekoladą, że są w Szwajcarii najlepsze, to przesada?
Paulina: Jeśli powiem, że Szwajcarzy jedzą ser w najróżniejszych postaciach to Ameryki nie odkryję, ale muszę o tym powiedzieć, bo to uczta dla podniebienia! A czekolada? Prawdziwa poezja! Nie od parady tradycje jej wyrobu są pielęgnowane od wielu lat, a niewyobrażalne ilości zjadane przez konsumentów.
Moniowiec: Jak Polacy są postrzegani w najbogatszym kraju Europy?
Paulina: Polacy uważani są tu za bardzo pracowitych i solidnych. To ludzie od zadań niemożliwych, umiejący na prawdę dużo. Rodowity Szwajcar zwykle jest wykształcony w jednym kierunku i w jednej dziedzinie jest specjalistą – Polacy potrafią wszystko. Oczywiście zawsze znajdzie się czarna owca, która na pewien czas tą reputację zepsuje, ale nie da się tego uniknąć.
Moniowiec: Czy łatwo dogadać się ze Szwajcarami?
Paulina: Raczej tak, bo większość potrafi porozumiewać się po angielsku. Czasem jednak zdarzają się sytuacje, jak na jednym ze spacerów, na którym spotkaliśmy starszą panią z pieskiem. Oczywiście Oliś poleciał głaskać zwierzaka, a ja próbowałam się dogadać z jego właścicielką. Ona ni w ząb po angielsku, ja ani słowa po niemiecku – mało tego! Pani była wiekowa i posługiwała się raczej szwajcarską odmianą niemieckiego (tzw. Schweizerdeutsch), więc nie potrafiłyśmy się zrozumieć, a każda chciała coś powiedzieć. Ostatecznie dogadałyśmy się na „migi” i rozstałyśmy z uśmiechem.
Moniowiec: Co warto zabrać ze sobą, bo nie ma w sklepach, by czuć się jak w domu?
Paulina: Zawsze przywożę ze sobą kaszę jaglaną i majeranek, mój mąż zabiera ulubione piwo. Tutejsze przyprawy jakoś inaczej mi pachną i nie do końca pasują, a kaszy jaglanej nie mogę znaleźć w żadnym sklepie. Ostatnio jednak odkryliśmy tuż za niemiecką granicą rosyjski sklep oferujący również polskie produkty i oto jest i kasza! Niestety prawie 1300 km do polskiego domu to zbyt wielka odległość, by wozić ulubione produkty spożywcze. Staramy się zaopatrywać w miarę możliwości w rosyjskim sklepie. A ostatnio znalazłam 2 sklepy z polskimi produktami na terenie Szwajcarii. Jest popyt powstają i sklepy.
Moniowiec: Czego nauczyło Cię życie w takim kraju jak Szwajcaria?
Paulina: „Kiedy pracujesz za granicą wszyscy chcą wiedzieć ile zarabiasz, ale nikt nie spyta jak bardzo cierpisz z powodu braku bliskich.” Wszyscy myślą, że śpisz na kasie, że rzucasz nią na prawo i lewo i jesteś szczęśliwy z tego powodu, a to nie prawda. Najlepsze warunki i największa pensja nie wynagrodzą partnerom braku siebie, nie wynagrodzą dziecku braku ojca, nie wynagrodzą wnukom braku dziadków i kuzynostwa… To smutne ale prawdziwe. Mimo wszystkiego dobrego co nas za granicą spotyka to zawsze jest małe ALE – nie jesteśmy tak na prawdę u siebie i nigdy nie będziemy.
Jeśli lubisz podróże z palcem po mapie, co środę zapraszam na wyprawę z jedną z Polek mieszkających za granicą. Wpisy już publikowane znajdziecie tu.