Wywiadówka czy inne spotkanie z rodzicami dzieci zawsze wprawia mnie w lekkie zakłopotanie. Bo zawsze znajdzie się na sali matka, która jest typową pomnikową matroną. A przynajmniej ja tak o niej myślę: idealna matka.
Jakie są idealne matki?
To jedna z tych matek, które nie dość, że pracują zawodowo, to jeszcze codziennie przychodzą po swoje dzieci do szkoły. Ich praca jest na tyle elastyczna, że nie muszą martwić się co zrobią z dzieckiem w dzień wolny od nauki czy też jak zdążyć na przedszkolny dzień sadzenia lasu (czy inne integracyjne święto), który jest w godzinach porannych, nieosiągalnych dla innych rodziców pracujących. Zawsze w modnej bluzeczce np. teraz w kwiaty, jesienią we flamingi, dopasowanych spodniach i wygodnych, acz nietrampkowych butach. Zawsze uczesana w coś mniej przypominającego kucyko-kok na karku, wyperfumowana i bez śladów wycierania nosa czy ust przez dzieci na rękawie. To ta mama, która zawsze zgłasza się, by poczytać na dobranoc przed drzemką w przedszkolu czy popilnować dzieci na wycieczce. Albo upiec ciasto na szkolną imprezę, które rozejdzie się w pięć minut, zupełnie inaczej niż moje muffinki. A przecież są takie pyszne!
Przedszkolna wpadka
Jedna z nich była na spotkaniu w przedszkolu. Kiedy narzekałam na biegającą po trawniku w różowych skarpetkach w jednorożce i tęcze Natkę, podeszła na chwilę i rzekła: „Zupełnie jak z opisów na Twoim fanpage! Ona naprawdę jest niesamowita! Wiesz co? Lubię czytać to co piszesz. Tak bardzo przypominasz mnie“. Odgarnęłam spadające na ucho włosy, bo wydawało mi się, że przesłyszałam się. Ja taka jak Ona? Ona jak ja? Pani Perfekcyjna przez wielkie P? Może pomyliła blogi, bo przecież tyle ich teraz w sieci. Tylko z kim mnie pomyliła?
Myślałam, że te słowa pozostały w mojej głowie, ale dziwnym trafem wydobyły się z moich ust i odbiły echem po suchej murawie przedszkolnego placu zabaw. W gwarze zjeżdżających w najdziwniejszych pozach na zjeżdżalni dzieci na szczęście słyszałyśmy je tylko my dwie, choć wolałabym, bym była to tylko ja. Zaśmiała się lekko:
– Ja? Perfekcyjna? – i nagle w tej chwili jej śmiech przeszedł w histeryczny chichot połączony z dość specyficznym dźwiękiem niczym piszczące świnki-zabawki, które kupuje się psom do zabawy.
Wtedy wyjaśniła mi, że jedynym powodem, dla którego rano bierze zimny prysznic, nie jest fantastyczna cera czy hartowanie, a postawienie na nogi, bo inaczej nie dowlokłaby się z dziećmi do szkoły i spała na ławce pod blokiem niczym lekko wczorajszy menel. Spodnie ma dopasowane, bo nie może znaleźć takiego rozmiaru, który nie robiłby jej oponki w okolicach brzucha i nie zjeżdżał z ud przy tym z ud. Woli czytać dzieciom przedszkolu, bo ma wyrzuty sumienia, że jej praca absorbuje ją na tyle, że wieczorami siedzi w papierach zamiast nad Kubusiem Puchatkiem. A to ciasto na imprezę tak naprawdę upiekła babcia, bo ona zapomniała o całej akcji.
Tym razem zakrzyknęłam naprawdę w myślach: „Witaj siostro! Chyba się z Tobą ożenię”.
Nie ma perfekcyjnych matek!
Żałuję, że nie mogłyśmy porozmawiać dłużej, bo zadzwonił Arti, że czas, bym go odebrała z zajęć dodatkowych, bo już i tak godzinę czeka jak przykazałam. Jednak nauczyła mnie ta rozmowa jednego: nie oceniać po pozorach. Za każdym razem, kiedy mam ochotę ocenić kogoś pochopnie po pierwszych sekundach pierwszego spotkania, w głowie słyszę chichot połączony z kwikiem zabawkowego prosiaczka.
Bo nie ma perfekcyjnych matek. Serio, nie ma. Nawet na zdjęciach w tle zawsze czają się jakieś skarpetki na grzejniku i przypalony garnek schowany do zlewu. Po co zgrywamy przed innymi superbohaterki, skoro tak fajnie jest być realną?
Bądź dziś i każdego dnia sobą, czytająca mnie mamo!
fot. Cia de foto, CC BY 2.0