Moja mama często mówiła do mojego taty per „Misiu”. Było to milutkie i pasowało bardzo do niego – w końcu był on raczej misiowatej postury i pogodnego usposobienia. Jak prawdziwy miś.
Jaki był twój pierwszy? Czy tak jak mój: wielki, szorstki, z wielkimi, czarnymi oczyma? A może jak mój ostatni: mniejszy, trochę chudszy, z prezentem w dłoni? Twój pierwszy miś…
Idąc z dziećmi na przystanek autobusowy nie mogłam uwierzyć, że miś to nadal ulubiony pluszak wielu dzieci. Każde dzierżyło w dłoni dumnie swojego przyjaciela – nieważne, czy był to pierwszoklasista czy uczeń ostatnich klas podstawówki. Dziś dzień pluszowego misia, więc bezkarnie można poprzytulać się publicznie do pluszaka podarowanego zapewne w dzieciństwie.
To, co pierwsze, zapamiętuje się na długo. Mimo tego nie znam jego imienia. Być może nie wpadłam na pomysł, by mu je nadać. Zrobiony był z filcu. Takiego samego jak dziadkowe filcaki – szarego i twardego. Był wielki, prawie tak duży jak ja, ale za to cięższy. Nie wiem do dziś co w nim było: trociny czy kamienie. Nie dało się go podnieść. A może tam jakaś starowinka zaszyła cały swój dorobek i potem zapomniała, a ja nawet o tym nie wiedziałam? Nie dowiem się już. Pan Filc, mój pierwszy miś, trafił do szkoły. Pewnie do dziś służy zerówkowiczom za worek treningowy.
Ostatni był od Ojca. Jeszcze w czasach, gdy o ojcostwie nawet nie myślał, a jeśli już, to tylko, by go uniknąć. Był mięciutki, puchaty, miał piękne, brązowe oczy, kokardę na szyi i prezent w łapkach. Taki prezent z prezentem.
Nie podobał mi się. Pierwsze co zrobiłam, to oderwałam pudełko i uwolniłam łapki. Teraz można było się do niego spokojnie przytulić. Inna osoba, widząc mnie minutę po otrzymaniu pluszaka w podarunku z nożyczkami w ręku, obraziłaby się. Nikt nie upiększa po swojemu zabawki w chwilę po otrzymaniu. On zrozumiał. Ba, powiedział, że wiedział, że to zrobię, bo mu samemu też nie podobał się miś z zajętymi łapkami, ale sam nie chciał nic zepsuć. Gdy Ojciec był w wojsku, miś musiał wypełnić pustkę i przytulać mnie co wieczór.
Kocham go! Jak się kogoś kocha, to zwykle nazywa pieszczotliwie. On śmieje się, że to tylko dlatego, że nie zna się imienia. Wtedy właśnie wymyśla się określenia typu „żabko”, „rybko”, „słoneczko” czy „misiu”. Zapytałam jak mogę do niego mówić.
– Tylko nie mów do mnie misiu! – odpowiedział – Popatrz na mnie. Czy ja wyglądam na misia?
Rzeczywiście. Najwyżej miś-anorektyk.
Każdy ma swojego misia, do którego lubi się przytulać. Nawet jak nie chce, by go tak nazywano.
Fot. IQRemix, CC BY-SA 2.0