Nie jest ważne czy to reklama lodówki, spotkania pasjonatów RB* czy film animowany z małym Simbą. Zawsze płaczę tak samo mocno. Nie dlatego, że tak bardzo mnie to wzrusza. Owszem, jakieś emocje wywołuje, ale nie jest to wzruszenie. To żal. Żal, że nie potrafię być blisko.
Przyjaciele
Mogę uchodzić za samotnika. A żeby było ciekawiej – otaczam się samotnikami. Nie ważne, czy przyjaciółka mieszka 10 czy 1010 km ode mnie – kontaktujemy się ze sobą raz czy dwa razy w roku. Wtedy wypijamy litry kawy, paplamy bez umiaru i… rozstajemy się. Nikt do nikogo nie ma pretensji za zbyt rzadkie kontakty. Każdy ma w końcu swoje życie, w którym mało jest miejsca na dawnych znajomych. A i na nowych też nie za wiele. I nikomu to nie przeszkadza. Ale czasem żal, że nie udaje się nam być bliżej.
Rodzina
Na biurku leży telefon. Dokładnie wiem, że nie dzwoniłam od tygodnia do mamy, ale nawet nie wiem co poza zdawkowym „cześć, jak się czujesz?” mogłabym powiedzieć. Dziwię się innym, którzy tysiąc razy dziennie wydzwaniają do swoich znajomych, mężów, żon, rodziców. Pytają o przepis na rosół, o pogodę, o to jak uprawia się pomidory i jak minął urlop. Proszą o rady, dyktują listy zakupów, krzyczą w złości jak coś osoba po drugiej stronie słuchawki nie jest w stanie sobie wyobrazić. Są tacy ludzcy. Ja nie potrafię. Nie umiem prowadzić small talku nawet z najbliższymi mi ludźmi. Dlatego nie lubię telefonów. Dla mnie istnieją one tylko po to, by coś załatwić. Nie zbliżają.
Dzieci
Codziennie próbuję być fajną mamą. Wiecie – taką, która rozumie, przytuli, nie ingeruje w zabawę. Nie mamą-kumplem, ale mamą-powiernikiem. Uczę, by zwracali się do mnie ze swoimi problemami, że jestem zawsze dla nich do dyspozycji. A potem odwracam się do garnka z zupą, w którym zawzięcie mieszam. Wyganiam spod nóg te same dzieci, którym przed chwilą pozwoliłam przychodzić z każdą błahostką. Siadam do pisania przed ekran komputera i odganiam je dalej niczym natrętne muchy. W końcu zwykle nakrzyczę, one zamykają się w pokoju, a ja zostaję z ciszą i wyrzutami sumienia. Jestem przy nich, ale nie potrafię być blisko.
Partner
Wieczorem siadam na kanapie do ulubionego kanału na YT. Oglądam dalekie zakątki, nowinki technologiczne, czasem uczę się języka. Obok siada mąż, a ja się odsuwam. Ten metr dzielący nas od siebie dla niego jest przepaścią. Nie może mnie dotknąć, nie może się przytulić. Bo siedzę za daleko. A ja nie dam rady być bliżej. Metr nie w tą stronę i czuję się jakbym robiła zdjęcia złym obiektywem, jest za blisko, wszystko się rozmywa. Mnie potrzeba odejścia krok w tył, by ogarnąć sytuację. Mam wadę wzroku – widzę dobrze tylko przedmioty daleko. Czyżby ludzi też?
Ja
Nie potrafię być blisko, jednak czasami sama potrzebuję bliskości. Przytulenia, złapania za rękę, poklepania po plecach, ciepłego słowa. Ot tak jak każdy śmiertelnik. Samolubnie staję wtedy naprzeciwko męża i proszę o przytulenie. To działa. Dlaczego sama nie potrafię zrobić tak samo i dopuścić innych bliżej mnie?
Podobno pierwszym krokiem do naprawy jest uzmysłowienie sobie błędu. Widzę w sobie skazę. Chcę ją naprawić. Jeszcze długa droga do tego, bym była bliżej, a nie dalej.
*RB – rodzicielstwo bliskości