Książki z nurtu political fiction wcale nie muszą dotyczyć sytuacji ogólnokrajowych. Czasem o wiele lepiej poczytać o mniejszym podwórku. Przykładowo o takim opolskim.
Bohaterka czyli Rzeczniczka Urzędu Miasta Opole
Eliza Modrzejewska to taka szara myszka z Warszawy. Brzmi to trochę niecodziennie, ale takie i w stolicy bywają. Lizka powraca do Olsztyna, z którym dotychczas związana była tylko beztroskimi latami studiów polonistycznych. Szuka spokojnej oazy do wyciszenia się i odzyskania równowagi psychicznej po rozstaniu z mężem. Na jej przykładzie możemy łatwo zauważyć, że wcale praca i zmiana otoczenia sama z siebie nie sprawi, że człowiek będzie lepiej się czuł po traumatycznych przeżyciach. Dziewczyna jest naprawdę rozchwiana psychicznie i choć w nowej pracy, właśnie jako rzeczniczka Urzędu Miasta Opola, jeszcze trzyma jakoś fason, to za często daje się ponieść emocjom. Płacze na zawołanie, przesadza z alkoholem, nie stroni od ryzyka. Ja bym jej jednak jakiegoś psychologa poradziła, tym bardziej, że przyzwyczaiła się, że jej życiem ktoś kieruje. Najpierw był to ojciec, potem mąż, a teraz w sumie po części spotykani mężczyźni.
Fabuła książki „Rzeczniczka” – wątek obyczajowy
Bez pracy, bez faceta, bez perspektyw – taką bohaterkę dostajemy na początku powieści. To chodząca kupka nieszczęścia, której udało się przejść przez sito naboru w urzędzie na stanowisko rzecznika miasta. Sam start w tym konkursie był raczej podyktowany otrząśnięciem się ze stanu, w którym Eliza się znajduje. Bo nic nie wskazywało na to, że ktoś spoza miasta, spoza układu sił i urzędowych i mediowych koligacji, będzie mógł spokojnie zasiąść na tym wymagającym stołku. A jednak to okazało się atutem.
Lizka nie do końca odnajduje się w urzędzie, a i urząd nie przyjmuje jej z otwartymi ramionami. Jest nowa, nieznana, wszyscy trzymają się od niej z daleka. Ona też, bo w sumie nie wie komu może ufać, kto jest prawdziwy, a kto fałszywy.
„Opole jest miastem kompaktowym, większość ludzi się zna,a wielu śledzi postępowania urzędników, dbając o swoje prawa obywatelskie i korzystając z nich w dużym stopniu. Oprócz tego urzędników jest ponad pół tysiąca i oni sami generują mnóstwo plotek i opinii.”
Czasami ma ochotę uciec, zaszyć się. Wtedy jedzie na pobliskie lotnisko, gdzie może podumać, porozmawiać z Wilkiem Przestworzy, którego traktuje jak najlepszego powiernika, lepszego niż własny ojciec. Jak nie może tam pojechać, wypłakuje się w ramię kolegi ze studiów, właściciela małej księgarenki i społecznika, Maksa. Jakoś to właśnie z mężczyznami Lizce najlepiej się rozmawia.
Fabuła książki „Rzeczniczka” – wątek romantyczny
Wrócę jednak do wątku z miłostkami. W oko Lizki trafia dwóch mężczyzn: gwiazdor każdych obrad Rady Miasta, kierowca sportowego wozu, zawsze nienagannie ubrany i pełen wyniosłości Wiktor Klein i profesor historii, zapalony motocyklista i pilot szybowca, nieco tajemniczy Janek Beger, do którego Lizka wynajmuje mieszkanie. W okolicach kręci się jeszcze kolega z innego wydziału w urzędzie, Grzegorz Kremer, znany ze swoich podbojów (choć ja nazwałabym to już molestowaniem!) w miejscu pracy. Jednego Lizka nie trawi, drugiego chce, ale on jej nie, trzeci przyciąga i odpycha zarazem. Dość długo będziemy towarzyszyć przekazywaniu Elizy ręcz z rąk jednego do drugiego. Przekazywaniu, bo Lizka także w kontaktach damsko-męskich nie przejawia za wiele inicjatywy, dając prowadzić się za rączkę.
Fabuła książki „Rzeczniczka” – wątek detektywistyczny
Gdzieś pomiędzy Festiwalem Piosenki w Opolu zaczyna coś śmierdzieć. Okazuje się, że opolski ratusz ma jakiegoś trupa w szafie, sporo machlojek na koncie. I nawet nie wiadomo, co z tym zrobić. Zaczyna się niewinnie. Za sprawą anonimowych maili i spotkania z dziennikarzem śledczym dziewczyna zaczyna węszyć co było powodem zwolnienia poprzedniego, wieloletniego rzecznika. I okazuje się, że nikt nic konkretnego nie wie, bo sprawa została wyciszona. Robi się poważnie, kiedy do Lizki ktoś się włamuje. Nie, by coś ukraść, ale by coś zostawić.
Fabuła książki „Rzeczniczka” – wątek historyczny
Lizka w mieszkaniu, które wynajmuje w kamienicy Bergera, znajduje w niem obraz dość wyniosłej kobiety. A nawet dwa. O dziwo taki sam, tego samego autorstwa, ale z inną datą, odnajduje w urzędowych schronach. Odnajduje też dziwne listy i listę nazwisk. Chwilami przenosimy się nawet do Oppeln, niemieckiego Opola, które widzimy oczyma Eleonore, kobiety z obrazu. To miasto w przeddzień wojny, kiedy niesnaski narodowościowe brały górę nad rozumem, a pozycja rodziny ważniejsza jest niż miłość.
Czemu wątek niemieckości miasta i jego mieszkańców jest mi tak bliski? Bo sama mam niejedną gałąź mojej rodziny pisaną umlautami. Jako mieszkanka Pomorza znam historie niemieckich rodzin, ich problemów powojennych czy nawet dwujęzyczność nazw miejscowości dość dobrze. I widzę jakie do dziś żyją w ludziach antagonizmy czy naleciałości. Ba, jeszcze kilka lat temu spotkałam się z twierdzeniem, że po co przeglądam oferty poniemieckich starych domów do kupienia. Przecież przyjdzie Niemiec i mi może to zabrać! Do tego Koszalin, jako miasto, które podobnie jak Opole było niemieckie, nadal nawiedzają niemieckie wycieczki. I, niestety, nie raz byłam świadkiem, że nie są one zawsze mile widziane właśnie ze względu na trudną przeszłość tych terenów.
Moje zdanie po lekturze „Rzeczniczki”
Nie pracowałam nigdy w urzędzie jak autorka książki „Rzeczniczka”, Aleksandra Żuberek-Śmierzyńska, ale znam środowisko urzędnicze Koszalina dosyć mocno przez powiązania fundacji, mojego byłego pracodawcy. Tak naprawdę była ona jakby jednym z dodatkowych wydziałów Urzędu Miasta. Dzięki takim doświadczeniom wiem, że książka może być zarówno fikcją literacką o polityce w niewielkim mieście jak i całkowitą prawdą.
Ile z biografii autorki znajdziemy na kartach powieści wie tylko ona. Jedno jest pewne: czyta się ją naprawdę dobrze. Zwroty akcji nie są wydumane, postaci zgrabnie skonstruowane. Może jak na mój gust za dużo tu miłostek i epatowania bogactwem, którego nie lubię ani w życiu, ani w literaturze. Dla mnie osoba obnosząca się z bogactwem, za bardzo pewna, że wszystko załatwi, jest zwykłym krętaczem i trzymam się od niej z daleka. I takie osoby piastujące rożne miejskie stanowiska także znam, unikając ich jak tylko mogę.
Książka ujęła mnie za to tym, że potrafiła zaciekawić nużącymi często w innych publikacjach opisami miasta czy przyrody. Nie ma ich może wiele, ale sprawiły, że po lekturze sięgnęłam po dodatkowe informacje na temat zabytków miasta. Bo w Opolu jeszcze nigdy nie byłam, a teraz bardzo bym się cieszyła z odwiedzenia miejsc, które znam z książki.
Na koniec zostawiam bombę: wątek historyczny. Uwielbiam takie nawiązania w książkach i bardzo się cieszę, że, choć fabularyzowany, był naprawdę poważnie potraktowany.