Zadzwonił do mnie kolega. Ostatnio widzieliśmy się kilkanaście lat temu jeszcze za czasów liceum. Tych starych dobrych czasów. Wtedy żadne z nas nie miało jeszcze telefonów komórkowych, konta na Facebooku czy Instagramie, a wszystko, co o sobie wiedzieliśmy, to to, co jeden drugiemu o sobie opowiedział. Albo napisał. Nie chodziliśmy razem do klasy, więc jak nie byliśmy blisko siebie pisaliśmy listy.
Rozstaliśmy się w sumie w połowie zdania: ja wtedy miałam focha na coś, nie przyjmowałam przeprosin, nie odpisywałam na listy. Potem przyszły wakacje, listonosz też rzadziej przychodził. Aż przestał. Ja w tym czasie zdążyłam już zapuścić korzenie na polibudzie. Żyłam swoim własnym życie. Zapewne jak on. Czasem tylko od wspólnych znajomych dowiadywałam się co u niego.
Ale nawet i to się skończyło. Ludzie pozakładali rodziny, wyruszyli za chlebem za granicę albo oddali serca zakładom pracy, korporacjom, bankom, własnym biznesom. Nie w głowie było kontaktowanie się z kimś, kogo uważało się za przyjaciela w szkolnych czasach. Telefony zamilkły.
Pewnie w tej ciszy spędziłabym kolejne lata życia. Lubię ciszę. Polubiłam ją szczególnie po urodzeniu dzieci. Jest ona dla mnie dobrem luksusowym. Celebruję każdą spokojną minutę, nawet jeśli to oznacza, że kopię w ogródek albo przybijam deski. Tak, czasem nie lubię słuchać ludzi.
W ideał świata ciszy wpisywały się portale społecznościowe. Najpierw Nasza Klasa, potem Facebook i cała reszta Instagramów, Snapchatów i Google+. Tu nie muszę z nikim rozmawiać, strzępić języka, pytać i odpowiadać. Mogę pisać – to co lubię najbardziej. I mogę powspominać dawne, młode czasy, zobaczyć, że koleżanki powychodziły za mąż, bawią dzieci, a dawne miłości znalazły szczęście u boku nieznanych mi kobiet.
Trochę bałam się tej rozmowy. A jeśli po latach nie uda nam się znaleźć wspólnego tematu? Przecież ostatnio tylko lajkowaliśmy swoje zdjęcia! Co zrobić jak nastanie ten niezręczny moment ciszy? Skończyć rozmowę? Niby jestem dorosła, a czasem pytania mam całkiem dziecinne.
Okazało się, że dało się pogadać, tematów nie zabrakło. Jednak poziom rozmowy się zmienił. Kiedyś rozmawialiśmy o naszym życiu, uczuciach, spostrzeżeniach, lękach. Teraz rozmawiał tak tyko on. Na pytanie „Co u Ciebie?” zaczęłam opowiadać o domu, o pracy w ogródku, o dzieciach i problemach z nimi, o tym, że jestem z nich dumna. Przerwał mi.
– Pytałem co u Ciebie. A Ty opowiadasz mi o innych.
Miał rację. Moje życie zaczęło być dodatkiem do życia innych. Jestem mamą, żoną, siostrą, córką. A czy jestem sobą? Gdzie jestem ja i tylko JA? Okazuje się, że zatracić się można nie tylko w korporacji, podczas wyjazdów w delegacje, a swą duszę oddać można nie tylko mamonie, ale także rodzinie.
Czy patrząc w lustro naprawdę widzisz tylko siebie? I czy to, co w nim oglądasz, jest tym, na co chcesz patrzeć?
Pamiętaj: w Twoim życiu nie może zabraknąć Ciebie!
Fot. josh james, CC BY 2.0