Okazywanie uczuć to ciężka praca. Jednym wystarczą kwiaty na urodziny, imieniny i dzień kobiet. Inni pragną codziennych deklaracji, gestów i czynów. Ja nie lubię kwiatów ciętych, dlatego raczej ich nie dostaję. Z własnego wyboru. Ale za to pamiętam każdy przypadek, kiedy Ojciec ugotował dla mnie rosół z kostki, kupił mleko którego sam nienawidzi a ja uwielbiam. Celebruję poranki z dziećmi i przytulaskami. Jak mogę im się odwdzięczyć? Może przez żołądek do serca?
Nie wpadłam na to sama. Przygotowując codziennie wieczorem stos kanapek do pracy dla Ojca i do szkoły dla Artiego, marudziłam pod nosem. Opowiadałam historie o niezdolnych do pracy rencistach, którzy muszą posiadać poważny stopień niepełnosprawności, bo widocznie rączki uschły i biedna Matka musi za nich prowiant szykować. Tak dzień w dzień.
O ile zapakowanie śniadaniówki Artiego nie robi dla mnie większego problemu i nawet bawi mnie codzienne wymyślanie co mogę jeszcze do niej zapakować (może chrupiący chlebek? a może owoc? rodzynki? cukierek? czym podzieli się w szkole z Cypkiem?) o tyle tworzenie bochenka chleba z kiełbasą było najnudniejszym zajęciem wieczora. Nienawidziłam tego szczerze. Przebąkiwałam o samodzielnym przygotowywaniu posiłku do czasu, kiedy to znalazłam Ojca smutnego. Dla niego takie zrobione przeze mnie kanapki były oznaką okazywania przeze mnie miłości do niego. Tak jak okazywała i okazuje to do dziś wszystkim domownikom jego własna mama. A teraz ja chcę się pozbyć codziennej dawki uczuć, chcę by samodzielnie przygotowywał sobie śniadania, bo wieczorami jestem najzwyczajniej padnięta i potrzebuje odpoczynku a nie kolejnej pracy. Dla mnie – to był przykry obowiązek. Dla niego – wyraz miłości.
Zagryzam więc wargi i myślę o każdym plasterku wędliny czy pomidora jak o najczulszych pocałunkach.