Chyba nie ma na świecie kinomana, który widząc piękno przyrody ukazanej w adaptacjach Petera Jacksona tolkienowskich książek, nie chciałby pojechać tam – jeśli nie a całe życie, to choćby na wakacje. Jednak spoglądając na cenniki linii lotniczych raczej większości z nas odechciewa się tak dalekiej podróży. Ola z www.vathsanclan.com nie żałuje jednak, że może zrywać cytrusy we własnym ogrodzie czy surfować po oceanie w Święta Bożego Narodzenia.
Moniowiec: Prawdziwa z Ciebie globtroterka! Jak długo podróżujesz już po świecie?
Ola: Za granicą to ja jestem z przerwami właściwie już od 12 roku życia. Krajów i powodów ku temu było mnóstwo.. Francja, Chiny, Nowa Zelandia… Najpierw przeprowadzaliśmy się całą rodziną, bo ojciec dostał posadę w Paryżu. Potem jak ukończyłam warszawskie LO uciekłam na południe Francji na studia, a że to była sinologia, już po dwóch latach poszłam po rozum do głowy i dostałam się na stypendium do Chin. W urokliwej prowincji Yunnan – czyli tam gdzie rośnie herbata – poznałam męża. Następnie w składzie, nasza dwójka plus mój brzuch. zapuściliśmy korzenie w Nowej Zelandii, kraju o którym nasze dzieci mówią: DOM.
Moniowiec: Co zdziwiło Cię najbardziej w nowym kraju?
Ola: Położone na północy północnej wyspy Auckland okazało się zaskakującą mieszanką kraju anglosaskiego, klimatu prawie śródziemnomorskiego i szwajcarskich cen. To właśnie ta angielska wilgoć i wysokie ceny są najbardziej uciążliwe tak na co dzień. Ludzie natomiast okazali się przesympatyczni. W dzielnicy w której mieszkamy wszyscy mówią do siebie „Gooday” ot tak na ulicy. Początkowo czułam się tam jak na jakimś na górskim szlaku w Bieszczadach.
Moniowiec: Skoro przeciętny pracownik zarabia trochę ponad 1000 $ na tydzień, to co może za to kupić?
Ola: Ceny w Nowej Zelandii nie są zbyt przyjazne. Biały tostowy chleb, typu ochydek – owszem za 1$, ale już ten zdrowy z ziarnami za 3.5$. Litr mleka , można kupić za 2.25$ albo nawet i za 3.50$ Litr benzyny ok 2$.
Moniowiec: Jak reagują tubylcy kiedy dowiadują się, że jesteś z Polski? Mają jakieś wyobrażenie o naszym kraju, który jest dla nich antypodami?
Ola: Niestety Nowa Zelandia jest tak bardzo daleko od Polski (dalej praktycznie się nie da), że też ta wiedza o Polakach jest tutaj wręcz minimalna. Niektórzy, jak słyszą, skąd jestem, nie mają absolutnie zielonego pojęcia gdzie w ogóle ten nasz kraj usytuować. Jak dodaję, że w Europie, często pada takie aaaaa! I twarz rozjaśnia promienny uśmiech i galopujące przez głowę skojarzenia europejskie: Zabytki! Wino! Sery, szynki! Kuchnia śródziemnomorska! Tak czy siak nie mamy złej prasy. Tutaj wszyscy migranci są raczej mile widziani, rzadko trafiają się ludzie którzy mają do jakiegokolwiek kraju uprzedzenia.
Moniowiec: A z czego jest słynna kuchnia nowozelandzka?
Ola: Charakterystyczne dla Nowej Zelandii jest „barbie” czyli ichniejsze BBQ. Tu nie chodzi jedynie o rzucenie gigantycznego kawału mięsa na grilla. Choć, mięso tam maja na prawdę dobrej jakości, (żywiące się jedynie trawą krowy i owce). Weekendowe barbie to jest sposób na spędzanie czasu w większej grupie przyjaciół i rodziny. Kiwusi kochają wyprawiać BBQ, do tego stopnia, że niektóre plaże mają zamontowane na stałe stanowiska z grillem na gaz.
Moniowiec: Jacy są Kiwusi?
Ola: Nowo Zelandczycy kochają swój kraj i easy going styl życia z tym związany. To, że cały naród uwielbia chodzić boso,no ewentualnie w klapkach nazywanych przez nich „jandals”. To, że tam wszystko jest DI, i jeśli tylko jesteś majsterkowiczem możesz spędzać godziny remontując dom lub dłubać przy łodzi. To, że sportem narodowym prócz rugby, jest jeszcze jeżdżenie pod namiot. Takich wielkich namiotów, udekorowanych lampkami, ze sztucznymi choinkami przed wejściem, to w Europie na gwiazdkę nigdzie nie zobaczysz!
Jeśli kiedykolwiek wpadłeś na kiwusa za granicą, z pewnością zaraz po grzecznościowym „Cześć, skąd jesteś?” powie „I am from New Zealand, it’s wonderful over there, you should go there some time, you will see, you will love it”.
Moniowiec: Masz jakiś patent, by poczuć polskość w Nowej Zelandii?
Ola: Mi najbardziej brakuje tu mojej rodziny, przyjaciół, no i śniegu na gwiazdkę. Na to lekarstwa nie ma, można jedynie zapraszać, zapraszać, zapraszać i liczyć na to, że mimo obłędnych cen biletów kiedyś ktoś się tutaj doczłapie.
A wtedy wiadomo, niech spakuje w torbę :
- typowo polski alkohol
- ptasie mleczko
- barszcz instant
- rutinoscorbin
- jakąś polską książkę
Fot. Vathasanclan
Jeśli lubisz podróże z palcem po mapie, co środę zapraszam na wyprawę z jedną z Polek mieszkających za granicą. Wpisy już publikowane znajdziecie tu.