Są we wszechświecie dwa rodzaje kolejek do lekarza: w jednej czekają chorzy i hipochondrycy, w drugiej ludzie, którzy chcą załatwić zaświadczenie lekarskie lub skierowanie do specjalisty. Jakoś tak się niefortunnie złożyło, że wczoraj należałam do tej drugiej grupy. Nie jestem tylko pewna którzy mają gorzej.
Skierowanie do specjalisty
W kraju mamy tak dobrą służbę zdrowia, że mieszkając poza miastem, by nie pocałować klamki od gabinetu lekarskiego muszę dzwonić do rejestracji. Tej miłej, uczynnej każdemu rejestracji. Każdemu, prawda? Skoro tylko kogut przestał piać chwytam więc telefon i umawiam się na wizytę. Z rejestratorką obgadałam też sposób w jaki mogę otrzymać skierowanie do okulisty dla dzieci bez przychodzenia z nimi i czekania w kolejce do pediatry. Skierowanie ważne jest dwa lata, więc mam dwa lata bez kolejnego proszenia o nie. Uff, udało się. To będzie dobry dzień!
Wsiadłam radośnie do samochodu i pognałam do miasta. Na miejscu nie było tłumów, więc spokojnie podeszłam do okienka rejestracji, wytłumaczyłam po co przyszłam. Miła pani podała mi druczek, na którym miałam wypisać zapotrzebowanie na skierowanie. Kaszka z mleczkiem! Siadłam na krześle zaopatrzona w pożyczony długopis i listę peseli dzieci, upewniłam się jeszcze, że wszystkie mogę wpisać na jednym druczku i zabrałam się do wypełniania rubryk. Jeden dokument – łatwizna. W międzyczasie zebrała się jednak kolejka i by oddać druk musiałam chwilę poczekać, posłuchać jak niesubordynowani są inni pacjenci, bo śmią się o coś zapytać albo wpychają „tylko na chwileczkę”. Kiedy podałam wypełnioną kartkę dostałam cenną lekcję życia:
– Ale to nie może tak wyglądać! Każde dziecko na oddzielnym druku!
– No ale przecież pytałam przed wypisaniem czy tak ma być!
– Proszę zrobić to jeszcze raz!
W tej chwili wychyliła się druga rejestratorka:
– Nie może być na jednym?
– NIE! – odpowiedziała dobitnie druga.
Nie oddałam długopisu. Trzy kolejne druki i kolejne pół godziny w kolejce minęło jak z bicza strzelił. Albo chciałam żeby tak chociaż było, bo do wizyty u lekarza zostały mi jeszcze dwie godziny.
Zaświadczenie lekarskie
Powlekłam się na inne piętro, gdzie mieścił się gabinet lekarski. Przed nim siedziała tylko jedna osoba. „Super, może wejdę szybciej jak nikt nie przyjdzie, przecież to zajmie mi tylko chwilkę” – z głupia pomyślałam. Kolejny pacjent rzeczywiście nie przyszedł, weszłam więc z uśmiechem na ustach do gabinetu:
– Słucham? – powitał mnie niezidentyfikowany wyraz twarzy.
– Ja wprawdzie mam na 12:00, ale nikogo nie ma na korytarzu to pozwoliłam sobie wejść wcześniej.
No to sobie rzeczywiście pozwoliłam! Lekarka oderwała wzrok od komputera i spojrzała z niesmakiem na mnie.
– O 12:00 to ja mam przerwę!
– No to… będzie Pani miała dłuższą przerwę jak mnie już nie będzie – odrzekałam na tyle optymistycznie na ile umiałam.
– Na bank się ktoś wepchnie – odburknęła lekarka – co Pani jest?
– Nic, jestem zdrowa. Potrzebuję zaświadczenia, że mogę brać udział w zajęciach sportowych. To szkolenie z samoobrony, które organizuje MON. Taka ogólnopolska akcja.
Lekarka zamrugała oczami nerwowo jakby nie rozumiała jednak co mówię.
– Nie mogę Pani dać takiego zaświadczenia.
Usiadłam. Nagle poczułam się jednak chora. Na umyśle. Co ja sobie myślałam? Że przyjdę i załatwię zaświadczenie lekarskie potwierdzające, że jestem zdrowa kiedy byłam zdrowa?
– Ale jak to? To do kogo powinnam się zgłosić?
– Do lekarza medycyny pracy.
– Ale to nie do pracy!
– To nic, ja nie mam takich kompetencji.
Powlekłam się do rejestracji. Okazało się, że wystarczy iść do gabinetu lekarza medycyny pracy, bez rejestracji. Kolejne piętro, kolejne kalorie spalone na bieganiu po schodach. Trzeba być zdrowym, by chorować; ja jestem zdrowa, a mnie to chodzenie po lekarzach męczy.
– Dzieeeeń dobry… ja w sprawie zaświadczenia, że jestem zdolna do udziału w szkoleniu z samoobrony.
– Ale to nie do nas, proszę iść do lekarza rodzinnego! – ze zdziwionymi oczyma odrzekła kolejna lekarka.
– Ale właśnie ona mnie tu przysłała!
– Ale my nie wystawiamy takich zaświadczeń! Przecież to nie do pracy!
No tyle to i ja wiedziałam, ale przecież lekarz ma zawsze rację.
– Może podjedzie Pani do szpitala, tam jest lekarz medycyny sportowej.
Wyszłam za gabinetu. Kurcze, albo mi ciśnienie skoczyło albo strasznie tu grzeją. Musiałam poluzować apaszkę na szyi.
W akcie desperacji zadzwoniłam do chorążego, u którego zapisywałam się na zajęcia.
– Dzień dobry, od kogo chce Pan dostać zaświadczenie, bo nikt nie chce potwierdzić, że zdrowa jestem? Lekarz rodzinny nie, lekarz medycyny pracy nie, wysyłają mnie do lekarza medycyny sportowej…
– Nieee, wystarczy zwyczajne zaświadczenie od lekarza rodzinnego, że jest Pani niepołamana i zdrowa na tyle, by ćwiczyć. Do lekarza medycyny sportowej i tak się Pani nie dostanie, bo kolejki nieziemskie!
Biegnę już po dwa stopnie na schodach tak mnie nosi. Na korytarzu znowu brak kolejki. Wpadam do środka jak burza.
– Witam, to znowu ja. Dzwoniłam do chorążego. Potrzebuję zaświadczenia właśnie od Pani.
W amerykańskich sitcomach byłby to moment kiedy główny bohater mruga porozumiewawczo okiem, a widownia bije brawa i gwiżdże.
– No nie wiem… myślę że jednak nie… ja oglądałam taki program i tam mówili, że nawet dla graczy w szachy zaświadczenie do uprawiania sportu wystawia lekarz medycyny sportu.
– Ale samoobrona to nie sport!
– No dobrze… proszę się rozebrać.
Oglądaliście bajkę „Zwierzogród”? Tam były takie fajne leniwce w urzędzie.
No to nie są tylko w urzędach!
Kilkadziesiąt minut później, przebadana od stóp do głów, siedziałam z ciśnieniomierzem na ramieniu.
– Coś wysokie ma Pani ciśnienie. Zawsze tak?
Ach, to subtelne poczucie humoru!
Jeśli chcecie porady jak załatwić zaświadczenie lekarskie, to mam jedną odpowiedź: jak dacie radę psychicznie to przeżyć!