Najkrótsza rolą mojego życia było bycie tylko żoną. Trwało to zaledwie dwa lata. Ale były to lata stracone. Dlaczego? Bo teoretycznie mało co się w tym czasie ciekawego dla nas dwojga wspólnie działo. Nie pojechaliśmy na żadną wycieczkę, nie robiliśmy nic poza spacerami i graniem w gry w weekendy. Nawet na dyskotekę nie chciało nam się wybrać. Bo praca, bo zmęczenie, bo przecież jeszcze tyle czasu przed nami. Z tego okresu nawet mało mam zdjęć i nie bardzo było co wrzucić do fotoksiążki.
A potem żyli długo
Po dwóch latach jednak zdarzyło się coś, co wywróciło ten stan rzeczy do góry nogami: staliśmy się rodzicami. Zaczęły się nieprzespane noce nie z powodu wbijania kolejnego levela, a wyżynania kolejnej jedynki w szczęce malucha. Zaczęło się chroniczne zmęczenie i tęsknota za tymi dwoma latami, kiedy mogliśmy coś robić, a nie robiliśmy praktycznie nic. Dopiero jak zmienia się sytuacja zauważyliśmy, ile czasu straciliśmy bezpowrotnie.
I szczęśliwie
Mam trójkę dzieci. Zawsze chciałam mieć, wydawało mi się, że to taka sprawiedliwa liczba, bo zawsze w głosowaniu wyjdzie całkowicie demokratycznie bez żadnych dogrywek. Od tego czasu staramy się nie marnować ani jednej minuty życia. Bo kiedy żyć jak nie tu i teraz? Jeśli odłożę wszystko na czas emerytury, która tez jest wątpliwa i niepewna, może się okazać, że nie będę mogła zrobić tego, co zawsze zamierzałam. Nie pojeżdżę konno, bo kręgosłup odmówi posłuszeństwa. Nie zobaczę Machu Picchu, który chciałam zobaczyć jeszcze w podróży poślubnej, bo nie pozwolą mi na to finanse. Nie zobaczę zorzy polarnej, bo osłabnie mi wzrok. Teraz widzę, mogę podróżować i jestem sprawna. Czemu nie spełniam swoich marzeń teraz? Bo spełniam marzenia dzieci.
Coś dla nas, partnerów w związku
Jednym z marzeń moich dzieci było posiadanie własnych albumów ze zdjęciami. To bardzo emocjonalne istotki, które lubią oglądać fotografie i słuchać historii z nimi związanych. Sama pamiętam, jak siadałam jako dziecko na niebieskim taboreciku i słuchałam opowieści dziadka. Ach, co to były za czasy! Moje dzieci też chciałam zarazić taką chęcią poznania swojej historii, opowieści o własnej rodzinie, o bracie prapradziadka, który zmarł od wybuchu bomby, o aresztowaniu pradziadka, bo przechodził przez Wisłę i Niemcy go złapali, o dziadku, który wyciągał trzcinę z dachu i robił z niej strzały do własnoręcznie zbudowanego leszczynowego łuku. O tym, że jak urodził się Arti, to świeciło słońce, a Kinia odbyła swój pierwszy wyjazd nad morze jak miała niecały miesiąc. I tak każde z nich ma swój album, który namiętnie oglądają, domagając się nowych szczegółów z ich życia.
A ja do dziś nie miałam nic. Nie pomyślałam, że przecież kiedyś wyprowadza się z domu, zabiorą swoje zdjęcia i mi nie zostaną tylko trzy fotografie na ścianie, na których każde z nich ma 3 latka. Takie pierwsze przedszkolne profesjonalne zdjęcia. Nic więcej.
Fotoksiążka: dobry sposób na wspomnienia
Natki album, choć najnowszy i najcieńszy, wygląda już jak obraz nędzy i rozpaczy. Strony fruwają beztrosko niespiete żadnym sznurkiem, klejem czy zszywką. Natka to dobra dziewczyna jest i pozwala im na całkowitą swobodę. Nie chciałam, by mój album tak samo wyglądał, a wiedziałam, że i on będzie pewnie często oglądany. Bo nie tylko dzieci, ale ja i mąż będziemy do niego często wracać. Co więc postanowiłam? Zainwestowałam w fotoksiążkę. I dopiero wybierając zdjęcia do niej zauważyłam smutną prawdę: mam może 15 zdjęć, na których jesteśmy razem. Już nawet nie całą rodziną: na których jestem razem z mężem. Zwykle to albo ja albo on robi zdjęcie i o ile mamy masę zdjęć z wszystkimi dziećmi, to jednak rodzinnie lub choćby we dwójkę naprawdę kilka. A przecież od czasu sakramentalnego „tak” minęło już prawie 12 lat. Jak mogliśmy to przeoczyć?
Samo przeglądanie całego stosu fotografii, zachowanych na dysku komputera, zabrało mi dwa dni. To naprawdę ogromna liczba zdjęć, pomiędzy którymi była garstka tych, które nadawały się do opublikowania w albumie. W albumie, który miał być tylko dla nas, rodziców i małżonków. Czemu nie robiłam tego częściej nawet dla własnej radości? Nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Spieszmy się robić zdjęcia
Podobno żyje się nie dla zdjęć, ale w momencie, kiedy masz je przed oczyma przychodzą nagle te wszystkie wspomnienia, które są z nimi związane. Najczęściej piękne, bo mało kto robi fotografie w smutnych chwilach. No, może wzruszających, jak podziękowania dla rodziców podczas ślubu, to jeszcze tak, ale łzy smutku i łzy wzruszenia to dwie różne sprawy. Dziś staram się robić więcej zdjęć, spędzać czas więcej razem. Bo za kilka lat nie będę pamiętała, że pisałam ten wpis, ale zapamiętam, co powiedział mój syn wręczając mi muszelkę w kształcie serca:
– Kocham Cię, mamo!