Zdarzyło się to zaledwie wczoraj, ale nie był to pierwszy raz. Moje dziecko stojące obok szafki z śmietnikami – sortujemy śmieci – wolało podać zasmarkaną chusteczkę mi niż wyrzucić ją do kosza. Obydwoje mieliśmy tak samo daleko do „strefy zrzutu”. Lekko poirytowana odburknęłam „Nie jestem śmietnikiem!”, ale teraz tak sobie myślę, że okłamałam moje dziecko. Bo przecież jestem, sami zobaczcie!
Moja torebka to worek na śmieci
Damska torebka to prawdziwa przepastna jaskinia. Mieści się w niej wszystko: kamyki i szkiełka zebrane na spacerze, zabawka, która już była „za ciężka”, by nieść ją dalej, miliard bardzo ważnych papierków po cukierkach i obrazków z gum balonowych, nadgryzione słodycze, 1 grosz znaleziony na ścieżce, zużyte chusteczki higieniczne i tona paragonów. Do tego czasem można doliczyć pusty portfel, multitool czy pilnik do paznokci. Tak jak w worku na śmieci.
Zjadam resztki z posiłku moich dzieci
To chyba zmora każdego rodzica, chociaż chodzą słuchy, że to mężczyźni wiodą prym w pochłanianiu resztek ze stołu. Otóż u mnie akurat ja zawsze nawinę się na ostatniego gryza kotleta, ostatni kęs chleba z szynką czy ostatnią sztukę brokuła. Nie lubię marnowania jedzenia, a że zawsze za dużo ugotuję, to zamieniam się w śmietnik.
Moja ręka to chusteczka
Od kiedy stałam się matką moim dłoniom doszła nowa funkcjonalność: czyszczenie powierzchni. Dłonią można nie tylko zetrzeć okruszki ze stołu, ale po odpowiednim jej naślinieniu (fuuu!) zmazać brud na buzi dziecka, a nawet, trudno się do tego przyznać, wytrzeć nos jak brakuje bardziej higienicznych środków. Cóż, ja mogę wytrzeć się później w coś, co znajdę w torebce, a unikam wytarcia nosa dziecka w samą siebie, tapicerkę kanapy czy rękaw od bluzki.
Nic co ludzkie nie jest mi obce
Czyli w skrócie: czyszczę wszystko, co moje dzieci mogły umazać w trakcie biegunki, jelitówki, ulewania i wymiotów. Ten punk raczej nie nadaje się do rozwinięcia.
Obrzydliwe jest to macierzyństwo!
Fot. Alex Holyoake, CC BY 2.0