Gdy urodził się Arti wiedziałam o szczepieniach tyle co nic. Że są. Potem dowiedziałam się, że są całkiem często. Wtedy ani nie słyszało się za dużo o NOP, ani o antyszczepionkowcach. Szczepiłam więc według kalendarza. Ale już wtedy zdarzało mi się odraczać szczepienie. Miałam na tyle mądrą pediatrę, że katar był powiem odwleczenia w czasie kolejnych dawek. Po każdej jednak szczepionce i tak lądowaliśmy na antybiotyku, bo osłabiony system immunologiczny łapał zapalenie oskrzeli. W końcu dostaliśmy leki wziewne i problem się skończył, ale na sterydzie też nie można być ciągle. No i powodowało to moje wyrzuty sumienia: jak szczepię to chory, jak nie szczepię to może zachorować, bo chodzi do żłobka. Dopiero wizyta u homeopaty otworzyła mi oczy i zaczęłam czytać więcej o szczepionkach.
Czy zawsze trzeba szczepić w terminie?
Odraczanie szczepień zdarza się często. Bo dzieci często chorują. Nie musi to być coś bardzo poważnego, ale już katar, biegunka czy nawet niedawne przeziębienie powinno skłonić do odroczenia. Nie zaprzestania szczepień w ogóle, a odtroczenia. Kalendarz szczepień to tylko terminy, gdy powinnyśmy stawiać się ze zdrowymi dziećmi na wizyty kwalifikacyjne do szczepienia. A samo szczepienie nie zawsze będzie się mogło wówczas odbyć. I choć na początku czułam się trochę jak wyrodna matka, która zapomniała o terminie szczepienia, to jednak czasem można i trzeba przełożyć wizytę w punkcie szczepień.
Dziś byłabym mądrzejsza
W sumie podczas chorób syna nie myślałam o NOP. Nie informowano mnie, albo byłam na te informacje głucha, że powinnam zgłaszać jakieś pogorszenie zdrowia do 4 tygodni po szczepieniu, bo może mieć ono związek. Jak dziecko było chore to szczepienie było ostatnią rzeczą, którą bym o to podejrzewała. Gorączka, obrzęk – wiadomo. Ale katar, zapalenia oskrzeli po szczepieniu? Nie, to nie może być. Szukanie kolejnego ratunku w lekarzach zawiodło mnie do homeopaty. Choć nie wierzę do dziś w działanie leków homeopatycznych, to jednak rozmowa z tym lekarzem otworzyła mi oczy właśnie na powiązanie szczepienia i późniejszych chorób układu oddechowego u syna. Dziś jestem mądrzejsza, przez co kolejne dzieci bez problemu odraczałam nawet w przypadku kataru. Zwyczajnie dzwoniłam do przychodni, że nas nie będzie, bo dziecko jest przeziębione. Nie było problemu.
A co jeśli dziecko ciągle choruje?
Problem miałam przy Natalce. Ze względu na jej alergię i ulewanie, a nawet hospitalizację, szczepienia zaniechano na kilka miesięcy. Powodem był stan skóry dziecka: czerwona, z wodnymi swędzącymi bąblami. Pediatra jednoznacznie zakazała szczepień do czasu poprawy skóry. Dlaczego? Bo nawet jeśli będzie jakiś odczyn jak rumień czy pokrzywka, to na jej skórze nie można by było tego zauważyć. Mówiłam już, że miałam mądrą pediatrę.
Kiedy nie szczepię dziecka?
A nawet nie szczepię siebie jeśli:
- aktualnie choruje – to chyba jasne, że osłabionego chorobą organizmu nie chcę dodatkowo osłabiać szczepieniem
- ma stan podgorączkowy, katar lub kaszel – choć według wytycznych WHO nie są to powody do odraczania szczepienia, to raczej w kraju, gdzie szczepi się codziennie nie powinno być problemu ze znalezieniem terminu np. za tydzień po incydencie z gorączką czy katarem
- miesiąc po poważniejszej chorobie – poważniejszą mam na myśli taką, którą nie zwalczy tylko syrop z cebuli czy zwiększona dawka witaminy C. To wszelkie przewlekłe katary, zapalenia ucha, oskrzeli, angina, a szczególnie choroby wieku dziecięcego. Organizm po chorobie jest osłabiony i potrzebuje czasu, by się zregenerować.
- ktokolwiek z domowników jest chory – ryzyko zarażenia się jest naprawdę większe jeśli dziecko jest osłabione szczepieniem
- wyniki badania krwi odbiegają od normy – wprawdzie nie na każdej wizycie mamy pobieraną krew, ale jeśli była to mocno zwracałam uwagę na wszelkie wahania
- nie znam składu szczepionki i skutków ubocznych – nauczyłam się tego przy Natce, gdyż niektóre szczepionki zawierają białko jaja kurzego, na które jest uczulona.
Kiedy jeszcze bym nie szczepiła? Jeśli moja przychodnia miałaby jedną poczekalnię dla dzieci chorych i zdrowych. Takie mieszanie wirusów i bakterii jest dopiero chorym pomysłem. Na szczęście mam taką przychodnię, gdzie wejścia są oddzielnie, a nawet jest osobne dla dzieci chorych na choroby zakaźne jak ospa czy szkarlatyna. Do tego jeśli w rodzinie występowałby NOP to też skonsultowałabym z pediatrą (może i niejednym) konieczność szczepienia. Czasem można zmienić szczepionkę albo właśnie odroczyć termin, by układ odpornościowy lepiej sobie poradził.
Szczepienia to konieczność, ale też nie wyścig.
To może nie szczepić?
Dużo warunków? W takim razie może wcale nie szczepić? To też nie jest wyjście. Arti jako żłobkowicz był szczepiony na ospę, Kinia nie zdążyła przed zarażeniem się. To jak obydwoje przechodzili chorobę, mimo że to Arti był częściej chorującym dzieckiem, jest dla mnie dobrym powodem, by szczepić: Arti miał 5 krostek na plecach, Kinia wysypkę na całym ciele, a do dziś ma na twarzy kilka blizn.
Drugim powodem są inni. Tak, jestem altruistyczna od kiedy podzieliła się swoją historią moja koleżanka, matka dziecka po przeszczepie serca. Jej córka nie mogła chodzić do przedszkola, gdyż nie była szczepiona. Wada serca uniemożliwiała jej początkowo szczepienie, później organizm był za słaby na szczepienia. Jej kalendarz wydłużył się tak mocno, a system odpornościowy i tak chciał ciągle walczyć z przeszczepem, że szczepienie mogłoby skończyć się dla niej zbyt tragicznie. Tak samo zachorowanie. Mogłaby chodzić do przedszkola, jeśli inne dzieci byłyby szczepione. Ale już na pierwszym zebraniu okazało się, że tak nie jest. Tak, ta mama opowiedziała historię innym rodzicom i znaleźli się inni rodzice, którzy przyznali, że nie szczepią dzieci. Może dobrze, że nie zataili sprawy, bo mogłoby się to źle skończyć.