Wiosna. Zwierzęta obudziły się ze snu, ptaki zaczęły co rano urządzać głośne trele, magnolie cudownie kwitną w ogrodach, a wokół pierwszych kwiatów uwijają się motyle i trzmiele. Gatunek ludzki też ma swoje wiosenne tradycje: mycie okien, porządki, zmiana kurtek na lżejsze, wymiana piasku w piaskownicach i obsiadywanie ich przez samice, które mają młode. Znaczy się kobiety z dziećmi.
O ile uwielbiam fruwające motylki, ukwiecone sady i ogrody czy czyste okna, o tyle świergot matek na placach zabaw doprowadza mnie do szału:
– Daj chłopczykowi łopatkę, podziel się.
– Trochę się pobawi Twoimi zabawkami, a potem odda, zobaczysz.
– Nie histeryzuj, trzeba się dzielić!
Naprawdę trzeba?
Nie, nie trzeba. Zabawka to własność dziecka. Zupełnie jak Twój smartfon, Twoja torebka czy szminka. Owszem, pewnie czasem pozwalasz koleżance sprawdzić jak będzie jej pasować nowy kolor kosmetyku, ale po pierwsze primo POZWALASZ, więc Ty decydujesz, po drugie primo KOLEŻANCE, więc łączą Was jakieś relacje, nie jest ona poznaną w autobusie kobietą, a kimś, kogo znasz już jakiś czas. Dlaczego dzieci chcemy uczyć, że nie mają własnego zdania, nie mają pilnować swojej własności czy robić coś wbrew sobie? Czy każdemu proszącemu na ulicy o złotówkę dajemy ją bez wyjątku, bo tak ładnie się dzielić?
Moje zabawki!
Chodząc na miejskie place zabaw mam ze sobą często całą torbę różnego rodzaju zabawek do piasku: foremki, samochody, łopatki, grabki. Prewencyjnie podpisuję, gdyż nie raz zdarzyło się, że w piaskownicy lądowały cztery identyczne łopatki czy wiaderka, a właściciele nie byli pewni która jest jego, więc walka trwała zawsze o ten znajdujący się najbliżej. Mnogość zabawek nie oznacza jednak, że pozwalam na dzielenie się akurat tą, którą dziecko ma ochotę się bawić. Jeśli akurat ma ochotę jeździć czerwoną koparką, w drugiej ręce dzierżąc wiaderko, a pod pachą grabki, nie zabraniam. Owszem, tłumaczę, że to jego zabawki i tylko od niego zależy, czy będzie bawić się nimi razem z innymi dziećmi czy sam, że fajnie bawić się właśnie razem, a sprawy sporne załatwiamy słowami, a nie piaskiem w oczy.
Zasada dzielenia się zabawkami dotyczy nie tylko nieznajomych z piaskownicy, ale także rodzeństwa. W tym przypadku czasem jest problem, bo zabawki są wspólne. Wtedy ustalamy kto trzymał w ręku, a nie chciał mieć zabawkę. Wyrywanie z rąk kategorycznie tępię.
A co z zabawkami ogólnodostępnymi?
Huśtawkami, zjeżdżalniami, drabinkami, sprężynami? O ile nie dopuszczam do powstawania zatorów podczas wspinania się na niektóre z nich, bo jest to niebezpieczne, o tyle nie wnikam jak długo jakieś z dzieci zajmuje jedno urządzenie. Można huśtać się pięć minut, można i pół dnia – i też jest dobrze. Miejsce jest zajęte, nie będę ani innych zmuszała do jego ustąpienia, ani namawiała moje dzieci do tego, by zeszły, bo tak trzeba. Tak naprawdę długie oczekiwanie jest ok i też czegoś dzieci uczy.
A gdzie tu empatia?
Skoro nie każę dzielić się zabawkami to jak uczę empatii i trudnej sztuki dzielenia się tym co mamy? Własnym przykładem! Jak sama mam czekoladę to dzielę ją po równo między wszystkich, łącznie z sobą, jak obrodzą nam w tym roku czereśnie, to wiaderko dam sąsiadowi, a on być może podrzuci nam jesienią grzyby, jak zbierze więcej niż będzie mógł ususzyć. I wiecie co? To działa!
Zobacz też wpis: Nie dzielę się i to bardzo dobrze!
Fot. michael_swan, CC BY-ND 2.0