Basen to całkiem fajne miejsce na rodzinne wypady. Podobno nawet na randki, bo wtedy kobiety nie mają makijażu i pokazują swoje prawdziwe ja. Ale ja dziś nie o tym. Dziś będzie historia, która mogła zdarzyć się każdemu z nas, rodziców: oto dziecko zostaje pouczone przez ratownika. Jak powinien zachować się rodzic? Czy robienie wszystkiego za dziecko jest dobrym pomysłem? Czy do wychowania jest potrzebna wioska?
Przygoda na basenie
Mam sporą rodzinkę, więc pilnowanie trójki dzieci, z których jedno chce podtapiać się w rwącej rzece, drugie taplać w brodziku, a trzecie zjeżdżać z najwyższej zjeżdżalni, kiedy ja tak naprawdę chciałabym wygrzać tyłek w jacuzzi, graniczy z cudem. Tak było i tym razem, kiedy wyławiając Natkę z rzeki usłyszałam gwizdek ratownika i zauważyłam Artiego balansującego z jakimś nieznanym mi kolegą w niedozwolonym miejscu. W tym samym momencie z dwóch końców basenu wystartowało w stronę dzieci dwóch rodziców: ja i bardzo dobrze wyglądający jegomość w niebieskich szortach. Zanim odciągnęłam i zbeształam, może trochę za głośno, Artiego za nieodpowiedzialne i niebezpieczne zachowanie, do drugiego chłopca podbiegł, jak się okazało, jego ojciec. A właściwie nie do niego, a do ratownika:
– Proszę Pana, tylko ja, jako opiekun prawny tego nieletniego mam prawo mówić mu co ma robić a co nie na basenie.
-Ależ proszę Pana – rzekł basenowy członek lokalnej wersji Słonecznego Patrolu – jestem ratownikiem i do moich zadań należy dbać o bezpieczeństwo kąpiących się tu dzieci.
– Nie widziałem nic niestosownego w zachowaniu syna! – napuszył się gość w szortach koloru blue.
Jako że tatuś był roślejszy od ratownika, dziecko mogło nadal biegać po śliskiej nawierzchni na krawędzi za głębokiego dla niego basenu, a ja, ze swoją wagą piórkową (dobra, chciałabym!) i skwaszonym Artim wróciliśmy na bezpieczne wody dziecięcego brodzika.
Czy obcy ludzie powinni wtrącać się do wychowania mojego dziecka?
Jeśli ma się dzieci to naturalnie ciągnie się do innych rodziców z dziećmi, którzy to później zapraszają nas na urodziny swoich dzieci, wspólne wycieczki itd. Podczas jednej z takich aktywności, już nie pamiętam czy to były urodziny czy spotkanie bez okazji, zareagowałam na zachowanie jednego z dzieci. Wprawdzie nie wchodziło pod prąd na zjeżdżalnię w sali zabaw, ale skutecznie uniemożliwiało rękami i nogami, czasem nawet kopniakiem, zjeżdżanie innym dzieciom. Kiedy skończyłam wykład o bezpieczeństwie i tym, że kopniak nie jest najlepszym rozwiązaniem problemów kolejkowych, doznałam moralnego kaca: przecież powinnam najpierw pójść z tym do rodzica, a nie od razu, jako osoba niezwiązana z wychowaniem go, umoralniać. Podeszłam więc do matki malucha i przeprosiłam za wtrącanie się. „Chyba żartujesz?” – odparła zdziwiona. „Ja bardzo się cieszę, że zareagowałaś. Rób tak częściej. W końcu do wychowania dziecka potrzebna jest podobno cała wioska i nie tylko ja powinnam uczyć dziecko.” W sumie dość logiczne, bo, pomijając tatusia z basenu, ratownicy nie mogliby pilnować kąpiących się, nauczyciele uczyć, trenerzy ćwiczyć, a później w życiu kierownicy kierować.
Czy przezorny jest lepszy od powstającego po upadku?
Wszyscy znamy te matki, które są codziennie w szkole i upewniają się, czy ich dziecko sprawiedliwie dostało ocenę, zostało wybrane do trójki klasowej albo zgłosiło się do każdego możliwego konkursu. To one znają lepiej plan lekcji od swojego dziecka oraz na kiedy trzeba przeczytać lekturę szkolną, bo będzie omawiana. Jeśli dziecko nie przeczyta jej na czas potrafią czytać na głos do poduszki nawet Krzyżaków. Arti nie ma takiej matki. Owszem, wiem co ma czytać, jednak to jego obowiązkiem jest czytanie, nie moim. W ten sposób zawalił niejedno zadanie domowe, przygotowanie materiałów do plastyki czy termin wypożyczenia książki w bibliotece. Nie były to upadki epickie, jednak czasem bolesne. Moim zadaniem nie jest niepozwalanie na upadek, lecz nauczenie jak najszybszego wstania z kolan. Bo to nie ja jestem od naprawiania jego życia za niego.
Rada dla moich znajomych i Waszych znajomych
Możecie bez problemu mówić innym dzieciom co jest dobre a co złe. To naprawdę OK. Tak, powiedzcie, ze na stole stoi gorąca kawa, więc wchodzenie na niego nie jest najlepszym pomysłem. Nie powinny biegać z ołówkiem w reku, nożem czy szklanką. Nie jest do końca akceptowalne publiczne drapanie się po tyłku czy wytykanie języka do nieznajomych. Niemiło też, jeśli zje wszystkie czekoladki, jakimi częstuje się większą ilość dzieci. Jeśli jakieś miejsce ma charakterystyczne zasady, powiedz mu o tym jeśli ich nie przestrzega. Będę, może trochę samolubnie, wdzięczna.
Fot. Rod Waddington, CC BY-SA 2.0