Upadamy. Od dziecka zmagamy się z upadkami. Najpierw, bo nie potrafimy chodzić. Potem: bo sznurowadła, bo na kostce podczas gry wypada nie ta liczba oczek, bo za mało wiemy, bo nie mamy znajomości, bo nam nie idzie. Ale to dobrze upadać, znowu i znowu i wstawać.
Dlaczego o tym piszę?
Ja i mój pierworodny mamy problem z przegrywaniem. Od kiedy pamiętam lubiłam grać w gry planszowe z rodzicami. Chińczyk, Eurobussines czy wymyślane przez mojego tatę gry rysowane z pietyzmem na bloku technicznym były super do momentu, kiedy nie udawało mi się wygrać. Wtedy były łzy, smutek i rezygnacja. Zupełnie tak samo ma Arti i gdyby nie zrozumienie jego sytuacji pewnie byłoby ciężko przepracować ją na tyle, by dawał radę nie ze łzami przegrywać.
Serce matki to nie gra
Między mną a Artim jest silna więź. W końcu to dzięki niemu stałam się matką. To jego pierwszego tuliłam w ramionach i na nim testowałam moje umiejętności wychowawczo-edukacyjne. Macierzyństwo obudziło we mnie lwicę: teraz śmiałam się w twarz każdemu upadkowi, bo czułam, że muszę powstawać z kolan. Przenoszenie gór i dokonywanie cudów stało się normą, a nie nadnaturalnymi zdolnościami. W końcu tak właśnie mają matki.
Serce matki to jednak nie jest jakaś gra. Tu nie ma ani licznika czasu, ani losowości, ani nie trzeba spełniać żadnych warunków, by wygrać. Żeby zaskarbić sobie miłość matki właściwie wystarczy być. Moje matczyne serce kocha tak samo Artiego, który otrzymuje nagrody pod koniec roku za dobre wyniki w nauce, jak i tego, który zapomina zeszytu z ważnym zadaniem domowym. Może i czepiam się o ten nieodłożony do zmywarki talerz po obiedzie czy skarpetki obok kosza na brudną bieliznę, ale nie zmieni to miłości do syna. Na nią nie trzeba ani zapracować, ani zasłużyć.
A miłość dziecka?
Wiem, że działa to tez w drugą stronę. Prawdopodobnie nie raz zrobiłam nie tak jak powinnam. Nie raz myliłam się co do osądu. Nie raz dawałam słowo i zapominałam o obietnicy. Czasem wymagałam więcej, bo mierzyłam go własną miarą. Bo ja dawałam radę, to czemu on nie mógł? Tak jak dla mnie, matki, rzeczą ludzką jest się mylić i poprawiać swoje zachowanie, tak samo Ty możesz się synu mylić i wyciągać wnioski z lekcji jaką daje życie. Pamiętaj: nie jest problemem upaść, jest problemem nie wstać. Nie musisz na siłę być dorosłym. Jeszcze mnóstwo czasu nim będziesz, delektuj się więc byciem małym, młodym i zwariowanym.
Wstyd się przytulić w pewnym wieku
Zawsze mnie zastanawiało czemu niektóre dzieci wstydzą się swoich rodziców. Ci sami jako dorośli często wstydzili się np. swojej narodowości jeśli wyjechali z Polski, albo znajomości języka. Ja nigdy nie miałam takiego problemu. Jestem dumna z tego, skąd pochodzę: czy to chodzi o naród czy to chodzi o podstawową komórkę społeczną. Po Artim widzę, że mimo iż jest przecież chłopcem i mogłoby być to źle odebrane przez rówieśników, nie wstydzi się podejść przytulić, iść razem na spacer. Aż serce rośnie kiedy widzi się tą nić przyjaźni między nami. Oby nigdy nie została przerwana.
Pierworodny ma pod górkę
Niełatwo być pierworodnym. To pierwsze dziecko zwykle jest uważane za to bardziej opanowane, mądrzejsze. Czasem i mnie zdarza się na chwilę cedować własne obowiązki i Arti pilnuje sióstr jak muszę coś pilnie zrobić. Nie wymagam jednak od niego, że mnie zastąpi. W końcu to dziecko i nawet upadać dopiero się uczy.
A Wy jak podchodzicie do błędów Waszych dzieci? Pozawalacie je popełniać czy wolicie unikać?