Życie w Walii
Angielski jest językiem tak uniwersalnym, że nawet nie ucząc się go w szkole potrafimy sklecić kilka nieudolnych zdań i przy użyciu rąk doskonale porozumieć się w Londynie nawet z rodowitym Brytolem. W końcu nie po to słuchamy ¾ muzyki w języku Szekspira, nieprawdaż?
Sama mam doświadczenie ze stolicą Wielkiej Brytanii. Nie wszystko jest tam takie kolorowe, a czasem kolorów jest aż zanadto. W jakiej tonacji widzi Ilona z Leeds, mama dwuletniego Franka?
Moniowiec: Który to już rok poza Polską?
Ilona: Trzeci. Nawet nie wiem kiedy to zleciało. Dostałam tu pracę, w której dba się o pracownia, więc zostałam.
Moniowiec: Jak z takiej perspektywy widzisz UK?
Ilona: Przede wszystkim to dla mnie bardzo pozytywny kraj. Ludzie są bardzo życzliwi i wbrew stereotypom – na luzie. Ale tylko tubylcy. Polak Polakowi wilkiem.
Moniowiec: A jak Polaków widzą mieszkańcy Wysp?
Ilona: Jesteśmy dość liczna nacją, ale naszą zmorą jest to, że lubimy wypić i najczęściej nie znamy angielskiego. Poza tym jesteśmy uznawani za pracowity naród.
Moniowiec: Ja pracowałam w restauracji, więc większość zakupów mnie omijała, bo miałam wyżywienie zagwarantowane. Jak z cenami w Anglii?
Ilona: Relatywnie nie są wysokie. Chleb to wydatek 1 £, mleko 1,5 £, litr benzyny 1,5 £, mieszkanie dwupokojowe w miejscowości, w której mieszkam kolo 450 £. Przy płacy ponad 12 £ za godzinę można spokojnie żyć i jeszcze coś odłożyć.
Moniowiec: Co kulinarnie najbardziej zdziwiło cię po przyjeździe? Ja przeżyłam koszmar frytek i chipsów z octem, tłuczonego zielonego groszku i placków mięsnych (pie)…
Ilona: Miętowe sosy do mięs nie są dla mnie. Za typowym angielskim śniadanie – fasolką, kiełbasą, tostem z dżemem i jajkiem sadzonym też nie przepadam. Anglicy lubią jeść nawet śniadania w lokalach, na obiad odgrzewać gotowe dania. Ja wolę jednak sama coś ugotować.
Moniowiec: Ja byłam w Anglii sama. Jak żyje się tu z rodziną?
Ilona: Tu jest inne podejście do wychowania dzieci. Nie są tak mocno pilnowane przez rodziców. Dzieci szkolne cały rok chodzą w mundurkach, a są to spodenki w kolana dla chłopców i spódniczki dla dziewczynek. Małe, wózkowe dzieci nawet w zimny czy wietrzny dzień są bez czapek i często bose.
Moniowiec: Będąc w Anglii miałam śmieszną sytuację. Do sklepu przemysłowo-chemiczno-budowlanego, w którym z koleżanką sprzedawałyśmy, przyszedł Murzyn z pobliskiej budowy po gips. Oczywiście musiał nam tłumaczyć po co przyszedł, bo żadna z nas nie wiedziała o jaki materiał mu chodzi. Jak usłyszał nasz akcent ucieszył się, że jesteśmy Polkami. Powiedział, że też umie mówić dwa słowa po polsku, bo Polacy go nauczyli. Zaciekawione spytałyśmy jakie. Odpowiedział „good is dobzie and bad is chujoowo”. Czy tobie też zdarzyła się jakąś śmieszna sytuacja?
Ilona: Będąc w szpitalu ze skurczami porodowymi położna zapytała się mnie czy brałam coś na ból w domu. Ja źle ją zrozumiałam, bo myślałam, że pyta mnie co chcę dostać przeciwbólowego, więc bez zastanowienia wypaliłam: EPIDURAL.
Jeśli lubisz podróże z palcem po mapie, co środę zapraszam na wyprawę z jedną z Polek mieszkających za granicą. Wpisy już publikowane znajdziecie tu.