Zadzwoń jak dojadę, tak bardzo prawdziwa książka o starości
Wiecie co według mnie jest najgorsze w starości? Ta niechęć innych. Starość nieładnie pachnie, zapomina, przestaje wychodzić z domu, rozmawiać, niedołężnieje. Starość nie pasuje do naszego jeszcze nie tak starego świata, nie ma na nią czasu. Zajęci jesteśmy sobą, swoimi rodzinami, w których wielopokoleniowość to pieśń przeszłości. W takiej sytuacji są właśnie bohaterowie książki „Zadzwoń jak dojadę” Jakuba Bączykowskiego (Wydawnictwo Mięta).
Opowieść o rodzinie
Starszego Ryszarda w trzecią rocznicę śmierci żony odwiedzają dzieci, by razem z nim powspominać swoją matkę. Taką mają już tradycję. W malutkim wrocławskim mieszkaniu pojawiają się: Mateusz z partnerem, Ania z mężem i synem oraz najstarsza córka Renata. Samo mieszkanie, pełne zdjęć, wzmaga wspomnienia, ale budzi nie tylko te miłe, ale także takie, o których chcieliby wszyscy zapomnieć. A nawet o których nie wie nikt. Kolacja zaczyna przypominać ostrą wymianę zdań, w której Ryszard jest nieco niemym świadkiem. Jakby nie był obecny. A może zwyczajnie woli nie słyszeć kłótni dzieci o opiekę nad nim samym?
Opowieść o miłości
Jak na powieść obyczajową miłość gra tu pierwsze skrzypce. I ma różne oblicza. Najczęściej jest uczuciem, jakim Ryszard darzył swoją żonę Wandę. Byli prawie pół wieku z sobą, wiele oddali z siebie, by dzieciom dać wszystko, co mogli. Bo miłość do dzieci też jest tu ważna. Właściwie dopiero po wyprowadzeniu się dzieci z domu małżeństwo mogło cieszyć się sobą, podróżować, spędzać czas razem. Ich życie poznajemy nie tylko z opowieści dzieci, ale także z rozdziałów, które są listami do zmarłej żony, pisanymi przez Ryszarda.
Opowieść o obowiązku
Na pierwszy plan wysuwa się obowiązek opieki nad starszym człowiekiem. Oto mamy troje dorosłych, którzy mieszkają w tym samym mieście, a widują się z ojcem rzadko. Ich zadania zwykle koncentrują się na szybkiej kawie raz w miesiącu i dostawach jedzenia, ewentualnie wizytach z nim u lekarza. Czasem nie ma chwili, by pogadać, tym bardziej, że coraz ciężej znaleźć temat. Choć kochają ojca, nijak nie wpasowuje się on w ich grafik. Bo Anka zajęta jest pilnowaniem dzieci i ich zajęciami, Renata swoją firmą i ślubem jedynaka, Mateusz spotkaniami ze znajomymi i własnymi sprawami prywatno-służbowymi.
Ale są też inne obowiązki, jak choćby wspomniana przez Renatę opieka nad młodszym rodzeństwem, do której jakoś naturalnie jej przyszło być zatrudnioną. Pracująca na zmiany matka i wyjeżdżający w delegację ojciec powodowali, że nastolatka matkowała młodszemu rodzeństwu, zwłaszcza najmłodszemu Mateuszowi. I choć lubiła to, to jednak nadal była tylko nastolatką, która chciała wychodzić z chłopakiem, zabalować na studniówce, zdrzemnąć się po południu po ciężkim dniu.
Opowieść o roli w rodzinie
Patrząc na troje dzieci Ryszarda szybko wyłapiemy role, jakie im przypadły i w jakich postanowili się odnaleźć, z lepszym bądź gorszym skutkiem. Renata, jak już wspomniałam, najstarsza, była jak matka. Ze zrozumieniem przejęła na swoje barki opiekę nad młodszymi, ale gdzieś w środku tlił w niej żal o zmarnowane przez to szanse. Średnia Anka cierpiała na brak uwagi. Renata miała go pod dostatkiem przed jej urodzeniem, Mateusz, jako najmłodszy. Ona była pośrodku. Za mała, by zrezygnować z rodzicielskich przytulasów, za duża, by być dzidziusiem i marudzić. Wreszcie Mateusz, oczko w głowie, bo nie dość, że najmłodszy, to jeszcze chłopak. Ale bycie najmłodszym wiązało się dla niego z dłuższym pozostaniem w domu. Bo przecież jak to, nie zostawi rodziców samych.
Opowieść o wyborach
Życie każdego to wieczny wybór. Praca czy związek. Rodzina czy kariera. I mimo tego, że czujemy, że wybór był słuszny, czasem pojawia się żal za utraconą szansą. Bo czasem trzeba zrezygnować. Wandzia przeniosła się ze wsi do miasta, by dzieciom było łatwiej w życiu. Ryszard wyjeżdżał w delegacje, by mieli więcej pieniędzy. Renata zrezygnowała z niepowtarzalnego wieczoru na rzecz opieki nad rodzeństwem.
Opowieść o ocenianiu
Poza rodzeństwem, ojcem i nieżyjącą matką, w powieści pojawia się ktoś z zewnątrz. To sąsiadka mieszkająca nad Ryszardem, młodziutka Wioleta. Jako sierota patrzy krzywo na rodzeństwo, które wiąż nie ma czasu na kontakt z rodzicami. Sama zawsze marzyła o rodzinie i dałaby wszystko, by na starość się nimi opiekować. Dlatego też nawiązuje kontakt z Ryszardem, bo przez cienkie ściany bloku słyszy jak ten cierpi po utracie żony. Mierzy jednak innych swoją miarą i nawet nie dopuszcza, że może być inaczej. Jak często zapominamy, że nie chodzimy w butach innych.
Opowieść o LGBT
Mamy tu wątek LGBT. I wcale a wcale nie jest wciśnięty na siłę. Nawet powiedziałabym, że jest idealny! To prawdziwa miłość, nie ustępująca wcale uczuciu jakie było pomiędzy Ryszardem a Wandą. Mężczyźni są dla siebie podporą w trudnych chwilach, rozmawiają z sobą o wszystkim i pragną spełnienia swoich pragnień, ale nic na siłę. Dogadują się też bez słów. Jeśli Mateusz chce rozmowy z rodziną, jego partner usuwa się w cień. Ba, bez problemu udaje się ze szwagrem i jego synem do maka na lody. Każdy z nich ma swoją przestrzeń do życia i jej granice są przez obydwoje respektowane.
Opowieść trudna, ale…
potrzebna. Czyta się ja jednym tchem, bo naprawdę wciąga. Jest przepełniona miłością, ale nie przesładza. Widzimy w niej nasze własne dzieciństwo, czasem życie, bo przecież każdy może być na miejscu tychże bohaterów. Tak samo szarpiemy się z życiem, by mieć chwilę na wciąż czekających na nas rodziców. A autor nas nie ocenia. Każda postawa, każde zachowanie jest wytłumaczone i całkowicie zrozumiałe. Co więcej: rozumie je, choć ze smutkiem, także Ryszard. To, co mi się najbardziej podobało, to ukazanie jaką moc ma szczera rozmowa i wzajemne zrozumienie. Warto o tym pamiętać. Szczerze polecam.