Dzień dobry Pani!
Był słoneczny, wakacyjny dzień. Wracałam z zakupami z pobliskiego spożywczaka i z zamiłowaniem lizałam waniliowego loda, bacznie uważając, by ani jedna kropelka nie spłynęła mi po ręce czy nie pobrudziła sukienki. W powietrzu czuć było już żniwa. Z naprzeciwka nadjechało na rowerze jakieś dziecko. Rower prawdopodobnie pożyczony był od starszego rodzeństwa, gdyż maluch nie mógł wdrapać się na siodełko. Mimo to pedałował zawzięcie.
– Dzień dobry Pani! – rzucił w powietrze i tyle go widziałam. Miał może 10 lat.
Pierwszy raz ktoś powiedział do mnie per Pani. Poczułam się niezwykle dorośle jak na te swoje 15 lat.
„Dzień dobry Pani!” To brzmi tak dumnie! W tym słowie zawiera się całe to dystyngowanie, ta mądrość, ten smak, którego w zwykłym koleżeńskim „cześć” zawsze brakowało. Od tego czasu coraz więcej dzieci z pobliskiej podstawówki mówiło do mnie jak do dorosłej kobiety.
Potem zaczęłam być naprawdę dorosła. Miałam dowód osobisty, mogłam prowadzić samochód, wybrać prezydenta, kupić samodzielnie piwo. Ach, jakie to były piękne czasy, gdy żyło się jeszcze jak dziecko, a było już odpowiedzialnym za siebie!
Minęło trochę czasu i zdałam sobie sprawę, że bycie dorosłym nie jest takie fajne. Niby mam moc sprawczą, ale nie mam często materiałów, czasu czy sił. Pieniądze trudniej zdobyć niż na śliczne oczy wpatrzone w rodzica czy dziadków. Dla tych oczu potrafili oddać każdą złotówkę! Teraz szef nie chce nawet mych oczu oglądać.
I lody już nie smakują jak Bambino, oranżada nie ma tyle bąbelków, deszcz nie jest tak samo ciepły, a woda w morzu przeraźliwie się ochłodziła. Nie pamiętam, by było mi w niej kiedykolwiek tak zimno jak w czasie kiedy byłam dorosła. Wieczorny spacer po trawie kojarzy mi się tylko z ugryzieniami baków i komarów w łydki, a nie wesołym tupotem bosych stóp po rosie. Piknik na kocu? Nie ma szans – za dużo mrówek. Noc w stogu siana to murowany katar sienny, kit z zapachem wysuszonego na wiór siana, które tak kręci w nosie.
Bycie dorosłym zaczęło się mi kojarzyć z ochotą na ciszę. Z tęsknotą za czytaniem książek w cieniu drzewa. Z przespanymi nocami. Z trzymaniem się za ręce. Nie tylko te dorosłe. Także te dziecięce.
I tylko jedno pozostaje we mnie dziecięce – pytania bez odpowiedzi. „Dlaczego nie można wkładać ciepłego do lodówki?”, „Jak działa silnik samochodowy?”, „Dlaczego ludzie umierają?”.
Wydoroślałam, ale dziecko we mnie nigdy nie umrze.