Polki codzienne życie w Tajlandii
Czym dla Was jest raj na ziemi? Czy to kraina, gdzie popijamy drinka leżąc w hamaku pod palmą, a dzieciaki błogo hasają sobie w ciepłym oceanie? A może to miejsce, gdzie oddajemy się medytacjom w jakiejś buddyjskiej świątyni czy też zgłębiamy tajniki życia kanczyli malajskich w samym sercu dżungli? Takim rajem może wydawać się Tajlandia. Czy oby na pewno opowie Wam dziś Anna Maślanka, autorka czekolada-z-farszem.blogspot.com.
Moniowiec: Dużo podróżujesz. Od kiedy jesteś w Tajlandii i co Cię tu sprowadziło?
Anna Maślanka: Pierwszy raz wyjechałam do Finlandii w 2013 roku. Nie byłam zadowolona ze swojej pracy, chciałam czegoś więcej, chciałam zobaczyć jak najwięcej się da i znaleźć swoje miejsce na ziemi. Potem była Szwajcaria i Niemcy. W Tajlandii mieszkam od 2 miesięcy i spędzę tu trochę czasu, ale na pewno nie jest to mój ostatni przystanek.
Moniowiec: Nie oszukujmy się – o Tajlandii wiemy tyle co nic. Czasem jakiś film typu „Most na rzece Kwai” czy „Niemożliwe”, kilka zdjęć w folderze biura turystycznego i tyle. Być tam na żywo to zupełnie co innego. Co Cię zdziwiło – pozytywnie i negatywnie?
Anna Maślanka: Kiedy przyjechałam zdziwiło mnie dosłownie wszystko. Mogłabym wyliczać godzinami.
Negatywnie zszokował mnie ruch drogowy – wszystko jest tu szalone, bez żadnych zasad. Duży samochód ma pierwszeństwo (na szczęście mam do dyspozycji van), nikt nie używa kierunkowskazów. Wyprzedzanie „na trzeciego”, czy jechanie środkiem drogi jest na porządku dziennym. Skuter może wcisnąć się wszędzie i pojawić znikąd, a często prowadzą je dzieciaki (po 4-5 na jednym skuterze), więc bywa niebezpiecznie.
Kolejna negatywna rzecz to robactwo. Jest wszędzie, od karaluchów po różne komary, które roznoszą choroby. Po miesiącu tutaj złapałam dengę. Wszędzie wchodzi się na boso. Do sklepu, restauracji, czy nawet do lekarza. Byłam bardzo zdziwiona, gdy zobaczyłam, że w szpitalu wszyscy, jak jeden mąż są bez butów.
Pozytywów jednak było zdecydowanie więcej. Otaczają mnie wspaniali ludzie, którzy ledwie mnie znając zaczęli zapraszać mnie do domów i pomagać w kłopotach. Jako, że przyjechałam tu zupełnie sama jest to dla mnie bardzo ważne. Nieoczekiwanie dobrze znoszę też upał. Kiedy w Polsce mieliśmy temperatury powyżej 30 stopni zawsze czułam się źle. Tutaj jest to na porządku dziennym, ale pada dużo, jest wilgotno i całkiem nieźle sobie z tym radzę.
Moniowiec: Jak kształtuje się stosunek zarobków do kosztów życia w tak egzotycznym kraju?
Anna Maślanka: Życie jest bardzo tanie. Mleko kosztuje około 70 gr za litr, benzyna 4,20 zł za półtora litra (sprzedawana w butelkach po fancie lub coli w każdym sklepie, jeśli chce się zatankować skuter). Chleb raczej ciężko kupić w miejscu, gdzie mieszkam. Można dostać jedynie tostowy w granicach 2 zł. Duży i pyszny posiłek w restauracji to koszt 3-10 zł. Ciężko wynająć tu mieszkanie, ale pokoje o bardzo polowych warunkach zaczynają się od 300 zł za miesiąc. Za lepsze warunki (klimatyzacja, ciepła woda, własna kuchnia) trzeba zapłacić maksymalnie do 2700 zł. Średnie wynagrodzenie w Sangkhlaburi, gdzie mieszkam, to około 800zł, w Bangkoku trochę więcej, ale ceny są także wyższe.
Moniowiec: Jesteś miłośnikiem tajskiej kuchni?
Anna Maślanka: Tajowie są mistrzami kuchni! Jedzenie jest niesamowicie smaczne i bardzo tanie. Nie opłaca się nic gotować w domu, taniej zjeść w restauracji, niż kupić składniki i przyrządzić. Tajska kuchnia to ryż, mnóstwo chili, warzywa i mięso. Do tego cudowne, świeże owoce. Bardzo słodkie i soczyste. Pitahaja czy mango na deser są bardzo orzeźwiające. Muszę jednak zawsze uważać, co zamawiam, jako że nie jadam ostrych potraw.
Moniowiec: Jacy są Tajowie?
Anna Maślanka: Przede wszystkim cechuje ich spokój, uśmiech i otwartość. Tajów nie sposób wyprowadzić z równowagi.
Moniowiec: Czym różni się wychowanie małego Taja od małego Polaka?
Anna Maślanka: Z moich obserwacji popularne jest tutaj oddawanie dzieci do domu dziecka, by wychować je tam w lepszych warunkach. Szczególnie dzieci z Birmy (mieszkam dość blisko granicy). Wbrew pozorom sprawiają one wrażenie szczęśliwych. Po odwiedzeniu polskiego domu dziecka byłam smutna przez kilka dni, tutaj jest to całkiem pozytywne doznanie.
Moniowiec: Jak postrzegani w Tajlandii są Polacy?
Anna Maślanka: Większość ludzi nie wie nic o Polsce i Polakach. Wszyscy obcokrajowcy są postrzegani jako ciekawostka, jeśli tylko Taj umie mówić po angielsku i zobaczy obcokrajowca – zawsze podchodzi porozmawiać o czymkolwiek. Nastawienie jest bardzo pozytywne, choć obcokrajowcy płacą więcej za wszystko. Jako, że mieszkam tu już jakiś czas zaczęli traktować mnie jak „swoją”. Zdarzały się nawet śmieszne sytuacje. Jestem lekarzem weterynarii, ale zdarzyło się, że ludzie prosili mnie o zbadanie… dzieci. Cóż, osłuchałam i odesłałam do szpitala. Byli nieco rozczarowani.
Moniowiec: Co warto zabrać ze sobą w tak odległy zakątek świata, by poczuć się jak w domu?
Anna Maślanka: Życie jest zupełnie inne, nie ma wielu rzeczy, do których jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Nie sposób zabrać wszystkiego ze sobą, by stworzyć namiastkę „naszego” świata. Jedyne, w co można się wyposażyć, to pozytywne nastawienie, otwartość i chęć do zmian. Wtedy można poczuć się tu, jak w domu.
Dla wielu osób jestem niesamowicie odważna, że zdecydowałam się zostawić wszystko, co znam i wyjechać na drugi koniec świata. To nie do końca tak. Może decydując się na Tajlandię byłam już ciut spokojniejsza po wcześniejszych doświadczeniach w Europie, ale i tak się bałam. I do tej pory się obawiam wielu rzeczy, z którymi muszę sobie tu radzić. Więc jeśli ktokolwiek chce spróbować innego życia – trzeba po prostu się przełamać, wyjść ze swojego gniazdka i ruszyć przed siebie. To, że jest nam gdzieś dobrze nie znaczy, że nie możemy zaznać czegoś lepszego. A jeśli jest nam źle, nie możemy bać się zmian, trzeba po prostu działać!
Jeśli lubisz podróże z palcem po mapie, co środę zapraszam na wyprawę z jedną z Polek mieszkających za granicą. Wpisy już publikowane znajdziecie tu.