Baba ze wsi – jak mieszka się na prowincji?
Miałam romans. Trwał ponad siedem lat. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mąż od pierwszego dnia o wszystkim wiedział i nie walczył z tym nawet. Siedmioletni związek to nie byle co – czasem taki długi czas kończy się hucznym weselem i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Mój romans jednak skończył się hucznym rozstaniem. Oto po siedmiu latach całkiem sielskiego życia spakowałam walizki, wrzuciłam je do bagażnika, zapakowałam dzieci i pomachałam na pożegnanie.
Żegnaj miasto! Wybrałam wieś.
Czemu wieś? Z powodu braku oddechu. Mieszkanie dwupokojowe i działka rodzinna to było dla mnie za mało. Chciałam, by dzieci miały własne podwórko, na którym mogą całe wakacje hasać, a ja ogródek z ziołami tuż pod oknem. Chciałam wieczorami słuchać cykania świerszczy, leżeć na hamaku i patrzeć w gwiazdy zamiast słuchać gwaru samochodów na ulicy i wdychaniu dymu z pieców wszystkich domków wokoło. Mam to co chciałam. Nie powiem – nie jest łatwo. Ale nikt mi tego nie obiecał.
Zapytałam inne blogerki jak to jest mieszkać na wsi. Poczytajcie co one mają do powiedzenia.
Są między nimi mieszczuchy, które pokochały wieś…
„Może zacznę od tego, że urodziłam się i wychowałam w mieście. Całe życie spędziłam w blokowiskach w zasadzie było fajnie. Kiedy poznałam swojego męża, od razu wiedzieliśmy, że oboje chcemy „uciec na wieś” z miasta. Mieć swój dom, z ogrodem. I to nie na wsi, ale na totalnym odludziu, gdzie nikt nam zza płota nie zagląda. I tak też się stało. Od dwóch lat mieszkam u siebie na odludziu. Nie powiem, początki były trudne. Przestawienie się, przeorganizowanie życia chwilę mi zajęło. Ale dzisiaj jestem mistrzynią robienia zapasów. Zawsze w domu mam składniki, żeby upiec chleb, kiedy zabraknie pieczywa. Moja spiżarka, zamrażalka są pełne produktów na każdą okazję. A kiedy zepsuje się samochód, albo leżymy chorzy w łóżku, zamawiam zakupy z dostawą do domu. Jeżeli zapytacie mnie miasto czy wieś – bez zająknięcia odpowiem, że własny dom to zawsze jest luksus i będę to polecała. To już nie są czasy, kiedy faktycznie wszędzie było daleko i załatwieniem czegokolwiek były nie lada problemy. Dzisiaj większość urzędowych spraw załatwimy online, zakupy dowożą nam do domu, więc nie widzę żadnych ograniczeń.”
I wieśniaczki od urodzenia…
„Na wsi mieszkam od urodzenia. Jak się mieszka? Na pewno spokojniej niż w mieście. Kiedy chcę mogę zrobić grilla, iść na spacer, połowić ryby czy jesienią iść na grzyby. Pod tym względem jest super. Do miasta na zakupy też blisko. Przyroda, ptaki i dzikie zwierzęta też. Nie braknie również minusów. Ogrom pracy sezonowej – żniwa, orka, siew. Wszystko zależne od pogody. Nigdy też nie wiadomo ile pieniędzy będziemy mieć. Tu nie ma stałej pensji. Ale tu nie odczuwam „wyścigu szczurów”, mamy fajną szkołę, blisko wszystko to co potrzebne nam do życia. Dla mnie to idealne miejsce. Mam tu wszystko to co kocham.”
„Pochodzę ze wsi i jak większość młodych, którzy na wsi się wychowywali zarzekałam się i ja, że na wsi nie wyląduję. Idąc na studia nie przypuszczałam nawet, że moje losy skrzyżują się z rolnikiem. Broniłam się, ale okazało się, że kocham wieś , przestrzeń i cenię sobie bardzo swoją prywatność. To są główne plusy mieszkania z dala od miejskiego zgiełku. Mieszkam z teściami, a bliskość dziadków powoduje, że mamy też dużo małżeńskiej i osobistej swobody, bo gdy Żuk nie jest w przedszkolu zawsze jest z kim ją zostawić, a gdy nie ma się czasu na gotowanie obiadu u babci coś się znajdzie. Są jednak i minusy tej sielanki. Mamy szutrową drogę, która wymaga wiecznego remontu, a przez to nasze samochody także go wymagają. Zakupy robię w ilościach hurtowych, bo do sklepu daleko. Do przedszkola też. Zajęcia dodatkowe, lekarz, zakupy, kosmetyczka, fryzjer – wszystko to jest długą wyprawą – wszędzie mamy daleko. Dopóki opłaca nam się robić to co robimy nie przeprowadzę się – gdyż dzięki temu, że mieszkam tu gdzie mieszkam nie tracę czasu na stanie w korkach by dojechać do pracy, jeśli los nas zmusi do zmiany pracy – zapewne przeprowadzimy się bliżej niej gdyż cenimy sobie swój czas, który wolimy spędzać wspólnie niż na dojazdach.”
Są dziewczyny marzące o wsi od zawsze…
„Moja mama pochodzi z niewielkiej wsi, gdzie wychowywała się do 18 roku życia by potem przenieść się do miasta. Mając korzenie na wsi, już jako dziecko każdą wolna chwilę spędzałam u dziadków i nigdzie nie czułam się tak dobrze jak tam. Kiedy nie było już babci, przyjazdy na wieś stały się coraz rzadsze i do dziś, choć mieszkam kilka kilometrów dalej i też na wsi, tęsknie za tym domem i klimatem. Zawsze jednak wiedziałam, że moim miejscem na ziemi będzie wieś. Wielu rzeczy musiałam się nauczyć, wielu wciąż się uczę. Kiedy na zewnątrz jest – 15 st.C nie mogę odkręcić gałki w kaloryferze by po 5 minutach mieć nagrzany dom. Kiedy lato jest tak upalne jak ostatnie, a w Małopolsce jest bardzo sucho muszę liczyć się z tym, że nie mogę zrobić prania przez tydzień tylko muszę wozić je do mamy do miasta ze skruszoną minką, że mi się zachciało. Wszelakie niedogodności jednak są tylko w oddali majaczącym tłem, gdy na pierwszy plan wychodzi wiosna. Dla dziewczyny z miasta, która całe życie marzyła o powrocie do korzeni nie ma nic piękniejszego od zjedzenia śniadania na słonecznym tarasie lub obiadu w zacienionym ogrodzie pod brzozami. Odkąd zamieszkałam na wsi, mimo zwiększonej ilości obowiązków, mam nieodparte wrażenie, że to miejsce pozwala mi się rozwijać. Moja mydlana pasja, którą właśnie próbuje przekształcić w legalne przedsięwzięcie nie miałaby szans zaistnieć w innym miejscu. To tu na łąkach i polach mogę zbierać zioła potrzebne mi do przygotowywania maceratów lub suszenia i dodawania do naturalnego mydła. Nie wyobrażam sobie żebym mogła mieszkać gdzieś indziej, dlatego tu buduję swoje miejsce pracy zachęcając innych do poznania Beskidu Niskiego.”
I te, które nigdy na wieś sprowadzić się dobrowolnie nie chciały…
„Zamieszkanie na wsi to nie był mój wybór tak do końca, wolałam Warszawę, ale mój mąż tu mieszkał od urodzenia i nie lubi miasta. Postanowiliśmy więc zamieszkać tu z jego rodzicami. Planuję wrócić do Warszawy, po rozwodzie, tam mam mieszkanie. Plusem jest wychowanie tu dzieci, cisza, spokój, nikt się nie spieszy, tańsze opłaty, wszystko mamy pod ręką, sklepy, urzędy etc. Edukacja jest łatwo dostępna i tańsza, nie ma problemu z miejscami w przedszkolu czy szkole. Minusem jest brak życia kulturalnego, świetlic, kin, teatrów, brak muzeów. Nie mam za bardzo dokąd iść z dziećmi na spacer, akurat nie jestem maniaczką pól i lasów – raz na jakiś czas owszem,ale na co dzień odpada. Szybko się nudzę i nie odpoczywam tutaj wcale.”
Są pasjonatki ciszy i spokojnego wychowu dzieci z wolnego wybiegu…
„Na wsi cenię sobie głównie spokój i brak tak zwanego „miejskiego” nerwu, że trzeba tu być, tam zobaczyć. W efekcie nic się nie widzi i nigdzie się nie bywa. Może to tylko z mojego doświadczenia, ale bardziej korzystam z miasta, kiedy jestem w nim sporadycznie i wiem, że mam mało czasu na załatwienie wszystkiego. Na dzień dzisiejszy myślę, że nie zmieniłabym nic – może tylko powiększyłabym dom, bo jest malutki, ale do miasta? Nigdy. Musiałabym się przebierać z piżamy, żeby wyjść na dwór.”
„Mieszkam na wsi, z wyboru. Na wsi to mało powiedziane, bo mieszkam na prowincjonalnej wsi. Na prawdę daleko stąd jest do większego miasta, w urzędach panuje nepotyzm, do kina trzeba jechać 40 km, do Ikei 150 km. I wiecie co? To jest super! No, oprócz tego nepotyzmu w urzędach. Cieszę się, że mieszkam w domu, że mam ogród i własną pietruszkę. Nie wyobrażam sobie jak tacham wózek na 4 piętro, bez windy, w bloku w którym mieszkał taki przekrój społeczeństwa, że strach się bać. Wszystko to co oferuje miasto, a czego nie ma na wsi, można z powodzeniem samemu sobie zorganizować. Tak samo, mieszkając w mieście, można sobie rekompensować kontakt z naturą, wypadami za miasto w weekendy. To wszystko zależy tylko od nas samych. Co wolimy mieć na co dzień, a co od święta. Czasem tęsknie za miastem. A konkretnie za większą ilością wolnego czasu, spowodowaną metrażem powierzchni użytkowej mieszkania i brakiem obowiązków związanych z jego utrzymaniem, oprócz sprzątania. W domu jednorodzinnym, z ogrodem, zawsze jest co robić. Jak nie zapalisz w piecu to się nie wykapiesz w cieplej wodzie, itd… Ale moja prowincja to moje miejsce na ziemi!”
„Wychowywałam się na wsi, dalej mam rodziców na wsi. Mieszkałam też w mieście jakiś czas, więc mam porównanie – miasto a wieś. I oczywiście ogromnym plusem miasta jest fakt, że do wszystkiego jest blisko – czy to do apteki, czy do sklepu, czy do kina, no wszędzie! Tak się składa, że obecnie mieszkam z rodzinką moją w takiej malutkiej wiosce, że tu ani sklepu nie ma, ani szkoły, ani kościoła, no nic, poza kilkunastoma innymi domami – przeważnie gospodarstwami. Ale mamy do szkoły, kościółka i najbliższego sklepu tylko 1 km. Dodatkowo autobus szkolny zatrzymuje się pod moim domem, więc dzieci praktycznie do szkoły i ze szkoły są wożone. Mając do wyboru miasto a wieś – wybieram wieś! Tu jest spokojniej, tu nie ma takiego hałasu , nie ma tu tylu sklepów – więc nie ma też ludzi żebrzących o parę groszy. Czasem ludzie mówią, że na wsi, to nic się nie dzieje, a psy dupami szczekają! To też zależy od danej wsi. W mojej rodzinnej wsi są często organizowane festyny, jakieś spotkania na Orliku, mecze piłkarskie. Tu, gdzie mieszkam, nie.Za to tu u siebie mamy ciszę, spokój, pełno jezior dookoła, lasów i pagórków do zjeżdżania w zimie na sankach! Kaszuby są piękne!”
„Uciekałam bardzo szybko, aż się kurzyło. Uciekałam do domu z sypiącymi się ścianami, bez ciepłej wody, praktycznie bez ogrzewania, z walącym się kominem, brakującymi dachówkami i łazienką, w której zimą woda zamarzała w klopie. W domu działały tylko dwa gniazdka, a w ogrodzie była dżungla z chaszczami takimi, że pierwszy raz udało się wjechać kosiarką po czterech latach pracy. Dla jasności, te dramatyczne warunki już za nami. Taka była moja ucieczka z miasta na wieś siedem lat temu. Czasem brakuje mi miasta, tam wiele rzeczy jest łatwiejszych, jak na przykład krótkotrwałe promocje, na które nie mam szans dojechać. Dlaczego tu nadal jestem? Dla chodzenia boso między krzaczkami pomidorków, gorącej kawy wypijanej w ogrodzie, rozgwieżdżonego nieba czy bawiących na przydomowym placu zabaw dzieci. Dom z własnym podwórkiem, ogrodem, sprawia że jestem lepszą mamą, bo łatwiej jest wypuścić dzieci nawet na 10 minut, kiedy to tylko pięć schodków, nie trzeba znosić wózka, zabawek, rowerka, kiedy można w tym samym czasie gotować obiad i pilnować dzieci na podwórku. Wakacje od rana do nocy na świeżym, mazurskim powietrzu, w ruchu, w biegu, z uśmiechem, właśnie takie dzieciństwo chcieliśmy dać córkom. W pierwszym roku mówiłam, że swoich pięknych paznokci w ziemi dewastować nie będę, a o kwiatach wiedziałam tylko tyle, że są ładne i czasem pachną. Dzisiaj moje rabaty, nasadzenia krzewów oraz drzew ozdobnych robią wrażenie na wszystkich. Natomiast moje paznokcie już nie robią takiego wrażenia. W mieście jest mniej zmartwień i pracy, a na wsi nie ma czasu na nudę, zawsze jest coś do zrobienia. Dla mnie wybór jest prosty, bo pokochałam proste życie, zwolniłam tempo, wyluzowałam. Jednak to trzeba lubić a wręcz kochać, żeby czuć się spełnionym mieszkając na wsi.”
Czasem wsiami nazywamy małe, prowincjonalne miasteczka. Niby wszystko w nich jest, ale jednak do centrum kulturalnego zawsze im daleko.
„Mieszkamy w malutkim miasteczku, z którego ludzie raczej uciekają niż do niego migrują z innych miejscowości. Z mojej klasy z gimnazjum czy ogólniaka nie został tu praktycznie nikt poza mną. Znaleźli swoje mniej lub bardziej szczęśliwe miejsce na ziemi w wielkich miastach lub za granicą. Przyznam, że i ja z mężem swojego czasu rozważałam przeprowadzką za granicę. Zostaliśmy jednak tu, w niespełna 25 tys. miasteczku, na pięknych Mazurach, wśród bliskich i rodziny. Czy z perspektywy czasy tego żałuję? Nie! Zdecydowanie nie. Owszem nie mamy tu kina, teatru czy wielkich centrów handlowych. Jednak wystarczy godzina jazdy autem i od święta możemy skorzystać z dobrodziejstw dużego miasta. Za to na co dzień mamy wszędzie blisko, szpital, dworzec, przedszkole i szkoła znajdują się na sąsiednich ulicach. Dosłownie na wyciągnięcie ręki mamy łąki, lasy i jeziora. Po naszej ulicy samochód przejeżdża od święta, więc na hałas z pewnością nie musimy narzekać, a Oli może chodzić nie tylko po krawężnikach, ale i środkiem ulicy. Nie zamieniłabym tego miejsca na żadne inne, tu czuję się najlepiej i tu jestem szczęśliwa. Oczywiście lubię podróżować, ale na co dzień najlepiej mi na moich Mazurach, w małym miasteczku, gdzie każdy każdego zna i wszyscy o wszystkim wiedzą.”
„Pochodzę ze wsi od kilku lat mieszkam w mieście powiatowym, chyba ze 4. Na szczęście mieszkam w domu z ogrodem, na przedmieściach, więc prawie wiocha. Dom ode mnie jakaś babcia ma kury, więc takie to miasto. Wieś jest cudowna, wstajesz rano i masz przed oczyma rzekę, ogród, sad, zające w sadzie. Kiedy miałam naście lat trochę mnie denerwowało, że na imprezę kawałek drogi, ale nie jakoś strasznie. Im byłam starsza tym bardziej lubiłam moje zadupie. Jako dziecko uwielbiałam moje miejsce zamieszkania. Grało się w piłkę na łąkach, zimą na łąkach zamarzała woda i było lodowisko. Całe stado dzieciaków zimą tłukło się po górkach- narty, sanki, worki wypchane sianem. Cudowne wspomnienia. Zawsze podkreślam, że jestem wiejskim człowiekiem na smalcu i swojskim jajku wychowana. Nigdy nie spotkały mnie z tego tytułu nieprzyjemności.”
A ja?
Jestem człowiekiem niezwykle dumnym. Dumnym z tego, że mieszkam na wsi. Dumnym z tego, że ze wsi się wywodzę. Większość mojego życia spędziłam w miejscowościach, w których liczba mieszkańców tysiąca nie przekroczyła nawet w czasach wielkiego wyżu. Ani pierwszego, powojennego, ani drugiego, mojego. Nie są straszne mi ani braki prądu z powodu silnego wiatru, ani spora odległość od dyskontów, ani wykluczenie z życia kulturalnego. W czasie black outu spędzałam wieczory przy świecach, czytając książki, na które przy świetle lampki czasu nie miałam, na zakupy jeżdżę samochodem kiedy chcę, ale i tak w podstawowe rzeczy zaopatruję się w pobliskim wiejskim sklepiku. Z życia kulturalnego już dawno się wykluczyłam, gdyż nie da się bez pomocy wychowywać dzieci i chodzić na seanse do kina czy teatru. I choć czasem mi słoma z butów wystaje nie przejmuję się tym. Bo wieśniactwo to nie to samo co wiejskość. A ja.. wiejska babka jestem.
Fot. Furya , CC BY-SA 2.0