Od serca

Cesarskie cięcie to nie poród

Arti zachorował. Z powodu, a jakże!, braku miejsc u pediatry, skierowaliśmy się na pomoc doraźną. A to oznacza kosmiczne kolejki. Po dwóch godzinach udało nam się wejść do gabinetu. Miła pani doktor przebadała i zawyrokowała zapalenie krtani. Wiedziałam, że nie jest dobrze, bo syn od rana gorączkował i nic nie mówił. Przygotowana byłam na antybiotyk. Przecież to poważne schorzenie.
– Nie będzie trzeba dawać antybiotyku. Ma pani inhalator?
Przytaknęłam.
– Zapisuję leki do inhalacji. Jak w trzy dni nie będzie poprawy proszę wrócić, bo oznacza to, że zapalenie przeszło na płuca lub oskrzela i wtedy zastosujemy leczenie antybiotykiem.
Wyszłam zdziwiona ale szczęśliwa.

Siedem lat wcześniej bałam się. Jako pierworódka nie miałam żadnego doświadczenia związanego z porodem, chociaż teorię dość dobrze poznałam w szkole rodzenia i z poradników. Ale poradniki potrafią np. opisać jak dbać o kwiaty, a i tak nawet kaktusa zasuszyłam. Jednak najbardziej bałam się cesarki…

Cesarskie cięcie to nie poród

W moim otoczeniu nie mam nikogo, kto by nie urodził siłami natury. Czasem trzeba było dawać oksytocynę, używać kleszczy, znam osoby korzystające ze znieczulenia, ale nie znam tych, które poddało się operacji. Tak, operacji. Bo cesarskie cięcie to nie poród. To operacja.

Zakrzykniecie „przecież rodzi się dziecko!”. Nie, dziecko przychodzi na świat. A właściwie jest na ten świat wydobyte. Samo niekoniecznie przecież chciało. Poród, jak nazwa wskazuje, odbywa się przez drogi rodne. Wreszcie poród to wg słowników wydalenie łożyska i dojrzałego płodu z organizmu matki.

A cesarka to operacja. Tak jak inne operacje i zabiegi używa się podczas niej skalpela, przecina mięśnie, różne narządy (w tym przypadku macicę), robi swoje i zszywa. Wszystko pod znieczuleniem, choć czasem z zachowaniem świadomości rodzącej. Czy podczas porodu jest krew? Jest. Stres matki? Jest. Stres dziecka? Jest. Komplikacje? Bywają. Czym więc różni się on od cesarki? Wszystkim innym. Różni się złożonością i powagą. Różni się potrzebną do tego wiedzą. Urodzić naturalnie można i w domu, samotnie nawet. Znajdzie się jednak choćby jedna matka, która samodzielnie udzieliła sobie cesarki? Do tego zawsze potrzebny jest lekarz!

Cesarskie ciecie to poród

Jednak jedno jest niezaprzeczalne: na świat przychodzi dziecko. Tak samo będzie płakało, potrzebowało matki, ssało pierś czy robiło kupkę. Tak samo pójdzie później do przedszkola, nauczy się czytać, będzie całowało się na dyskotece. Tak samo spowoduje, że jego pojawienie będzie powodem do radości rodziców. Że będą łzy i to niekoniecznie bólu, a ulgi. Bo udało się!

Nie jest ważne, czy przy narodzinach dziecka musiał uwijać się sztab lekarzy, anestezjologów i kto wie kogo jeszcze, czy wystarczyła położna, a może wystarczyła tylko matka. Nie jest ważne kto więcej cierpi – rodząca 24 godziny czy zoperowana, nie mogąca się przez 12 godzin nawet poruszyć matka, którą jeszcze wiele tygodni będzie ciągnąć każdy szew na brzuchu.

Poród naturalny? Pikuś! Poród przez cesarskie cięcie? Pfff, prawdziwa matka rodzi przez cesarskie cięcie bez znieczulenia, a potem odgryza pępowinę! Reszta to tylko zwykłe, kochające swoje dzieci rodzicielki. Bo nie jest ważne ani jak powstało dziecko, ani jak się urodzi, nawet kto je urodzi, ale jaką miłością zostanie otoczone i na jakiego człowieka wyrośnie. Niby nic wielkiego, a jednak takie ważne.

Fot. Ben McLeod, CC BY-NC-SA 2.0