Cykl wrocławski Marty Kisiel: Toń, Nomen Omen, Płacz (przedpremierowo)
Od kiedy Marta Kisiel otumaniła mnie światem Małego Licha (zobacz recenzję) nie mogę przejść obok jej książek obojętnie. Same pchają mi się w dłonie z delikatnym posapywaniem „no weź, czytaj mnie!”. Na szczęście nie są to żadne głosy z zaświatów, strzygonie czy inne mojry. Ale z drugiej strony: chciałabym na chwilę naprawdę zatopić się – ba, nomen omen, utonąć! – w takim klimacie Wrocławia i Jedlinki-Padlinki, jaki wykreowała ta autorka, z którą, jakby mieszkała gdzieś w pobliżu, chodziłabym nawet do jednej kasy! Ciekawe, czy Was też wciągnie nurkowanie w czasie jak mnie.
Cykl wrocławski, tom 1, Toń
Pewnie nie będzie to odkrywcze, jeśli napiszę, że pierwszy tom Trylogii wrocławskiej dzieje się we Wrocławiu. Dokładnie tu:
Obecnie mieści się tu zakład rusznikarski! Ale nie o tym jest książka, no i nie mieszka tu rusznikarz, a staruszka, która by dorobić do niekoniecznie wysokiej emeryturki postanowiła wynająć pokój. Traf chce, że wprowadza się tu niejaka Dżusi Stern, uciekając od nieco despotycznej ciotki i upierdliwie idealnej siostry bibliotekarki.
Na szczęście staruszka i młodziutka trzpiotowata nieco Dżusi nie są jedynymi bohaterami tej książki. Poznajemy poukładają jak jej książki w bibliotece siostrę Eleonorę, nieco zdziwaczałą ciotkę Eleonorę, antykwariusza Ramzesa, zegarmistrza Gerda Falka, z którym przez całą trylogię wiązałam nadzieję na ciekawy romansik. Kreacja bohaterów to jeden z dwóch najmocniejszych aspektów trylogii. Nikt tu nie jest ani jednoznacznie dobry, ani jednoznacznie zły. Każdy chyba ma jakąś krew na rękach, a jeśli nie krew, to chociaż nieczyste sumienie.
Ale co tak napędza tę książkę? Świetnie i dowcipnie pokazany świat bohaterów, ich zmiana pod wpływem dziwnych wydarzeń, spotkania z innymi. To klej, który spaja tą dość nieoczywistą fabułę. Bo choć mamy tu trupy, nie nazwałabym jej kryminałem, choć mamy wątki paranormalne, nie jest to czysta fantastyka, choć są potwory z bajek i legend, nie jest to fantasy, wreszcie choć mamy tu trochę historii, ale nie jest to powieść historyczna. To raczej fantastyczna obyczajówka z wszystkimi wymienionymi wcześniej elementami, spięta humorem rodem z pratchettowskich opowieści o Świecie Dysku. Bywało, że parsknęłam ze śmiechu przy jakimś opisie, zwłaszcza poczynań Dżusi. A tak, bo humor wyższych lotów to też mocna strona tej książki.
Obyczajówki nudzą, mówili. Ba, ja sama tak mówię! I nie powiem, w połowie trochę nawet wzdychałam, bo akcji nie ma tu za wiele na początku. W pewnym momencie jednak złapałam się, że niedosypiam, bo czytam, że zastanawia mnie po kiego licha autorka tego gościa z psem ciągle wprowadza w kluczowe sceny. Albo babcię Bimbową z jej
„Pamiętam! Ja pamiętam!”
Taka idealna przeszkadzajka by, och, by zakończyć książkę tak, że gdyby nie późna noc, kiedy doczytałam ostatni rozdział, to byłyby owacje na stojąco. Co jak co – ja też utonęłam!
Cykl wrocławski, tom 2, Nomen omen
Druga część powinna ciągnąć dalej losy bohaterów, prawda? No to nie, nie musi. Mamy tu więc nowe osoby w postaci choćby Salomei Klementyny Przygody z jej burzą rudych loków i tendencją do potknięć, przewrotów poślizgnięć i uderzeń losowymi części ciała w losowe przeszkody.
„Istne dzieło sztuki. Z figury Rubens, z fryzury Tycjan, z gęby zaś, wypisz, wymaluj, Picasso. Nic, tylko się powiesić – w muzeum, znaczy najlepiej w jakimś ciemnym kącie.”
No i rodzinką: rozgadaną matką-joginką i tym podobne, ojcem hołubiącym tylko syna i owego syna, Niedasia studenta. Salka opuszcza rodzinną Kotlinkę Kłodzką i przenosi się do Wrocławia, o dziwo, na Lipową 5. Dziwnie zaczyna się już podczas jej podróży taksówką, bo zostaje wręcz wyrzucona daleko od adresu. Jakby taksówkarz czegoś się bał. No ale czego można, skoro w domu mieszka staruszka? Raz sypiąca łaciną (tą niepodwórkową) i przewiercająca wszystko zimnymi żółtymi źrenicami, raz wyluzowana, lubiąca palić, gotować i podśpiewywać pod nosem, czy nawet dziwnie szwargocąca po niemiecku. Babuszka z rozdwojenie (roztrojeniem?) jaźni? A to dopiero początek dziwów, na które Salcia niekoniecznie jest przygotowana.
W domu nie uświadczysz WIFI, a nawet analogowych telefonów zanim nie wrzaśnie się do głosów w słuchawce, by się koncertowo zamknęły. Nachodzą go dość dziwnie zachowując się osoby, znajdują się podejrzane pomieszczenia i pełno wszędzie nici. Ale to nie koniec dziwności, bo okazuje się, że Niedaś, od którego uciekała tak Salomea, jakoś ją odnajduje i… odnajduje też wspólny język (i instancje w WoWie!) z siostrą Bolesną, współwłaścicielką domu i niedoszłą ofiara wypadków w parku, który był, ale też nie do końca był, prowodyrem. Trudno to wytłumaczyć bez spilerów, więc nie będę więcej się na ten temat rozpisywać. Grunt, byście wiedzieli, że są tu trupy i że Niedaś to Niedaś i co jak co, ale zapędów morderczych raczej poza MMORPG nie ma. Tak na marginesie: mam szczęście, że o Word of Warcraft choćby słyszałam, a i niejednego mobka w grach online zabiłam, bo pewnie takie rozmowy jak ta poniżej byłyby dla mnie trudne do ogarnięcia:
„-Dajesz, Jadźka, dajesz!!! (…)
– Agro! Ściągnij agro!!! (…)
– Uwaga, dziad rośnie, dziad rośnie! (…)
– Killnij gada!!! (…)
– A teraz kill shotem go, KILL SHOTEM!!!”
Co dostajemy w drugim tomie? Świetną powieść grozy, okraszona dużą ilością ironii oraz sarkazmu, którą z całej trylogii naprawdę chciałabym zobaczyć w wersji kinowej. Pani Marto, widzę potencjał jak u Kinga i Mastertona, choć ten drugi jest moim skromnym zdaniem niedowartościowany. Wartka akcja, trochę paranormalnych zjawisk, ale nie za dużo, kryminał, świetnie zaplanowane i opowiedziane postaci, twisty fabularne i dopracowanie każdej niteczki w tym ściegu. Btw. krawiectwo jest dość ważne w całej powieści. I dialogi, oj, dialogi są tu pieruńsko dobre! Co jak co, ale nie ma tu klątwy drugiego kiepskiego tomu!
Cykl wrocławski, tom 3, Płacz
Trzeci tom cyklu wrocławskiego to ponowne spotkanie z wszystkimi Bolesnymi, Przygodami i Sternami. Pewnie można by było przeczytać ją i zrozumieć jako samodzielne dzieło, ale gorąco polecam zrobić jak ja: zabrać się od razu za całą trylogię, najlepiej od razu. I polecam też zaopatrzyć się w jakąś książkę historyczną, najlepiej o obozach koncentracyjnych i nazistowskim projekcie Riese, mapę Wrocławia i Gór Sowich oraz herbaty, dużo herbaty, bo to będzie wciągająca przygoda, a odwodnić się nie wypada. Bo trzecia część to klamra spinająca wszystkie tomy w logiczną, choć dość pokręconą, całość.
Zaczynamy z przytupem, czyli wywracając porządek, jak w dobrych kryminałach czy horrorach bywa. Oto poukładana Eleonora rzuca wszystko i wyjeżdża w Bieszczady, tfu, nie, w Góry Sowie. Dokładniej do Jedlinki-Zdroju. Na kurację sanatoryjną? Nic bardziej mylnego! Romansik? Może, bo rzeczywiście poznaje kogoś, ale potem znika. I nikt nie wie gdzie jest. Psychopomp zniknął, dlatego kiedy w telefonie sióstr Bolesnych znów odzywają się głosy, kobiety wiedzą już, że dzieje się coś złego. A co należy zrobić przed wyruszeniem, jak mawia poradnik Baldur’s Gate? Zebrać drużynę! Takim dream team są Bolesna sztuk jeden, Stern sztuk dwa, zegarmistrz sztuk jeden i Karolek. Wszyscy w czołgowozie brnącym przez niewytłumaczalną śnieżycę. Za kierownicą nabuzowana hormonami po kokardkę Dżusi, rzucająca kur… przekleństwami. Gdzie przedzierają się przez anomalię pogodową? Ano do pałacu porcelanowego w Jedlince. O, tego:
Ale gdybyście byli smutni, że rzecz dzieje się tym razem w teraźniejszości to nie, nie dzieje. Marta Kisiel sprytnie nazwała część rozdziałów jako Teraz, a część jako Potem, ale to potem jest zarówno podczas II Wojny Światowej, jak i po niej, więc bądźcie czujni. W tymże pałacu zobaczą więcej niż chcieli, a my będziemy mogli pozwiedzać nie tylko jego wnętrze, ale i ciekawa sieć bunkrów czy przejść. Miłośnicy urbexów i historycznych zagadek będą zadowoleni!
Tym razem, jak w „Toń”, też będziemy nurkować w czasie, lecz nie tak blisko dna, bo szaleństwo dzieje się na powierzchni, a czasem nawet wyłazi jak fala na zewnątrz. To stąd wzięły się wszelkie duchy i mrożące historie o pałacu. Okazuje się bowiem, że sprawa jest grubsza o tysiące trupów, a przyszłość może zostać nimi równie gęsto usiana, jeśli nasza drużyna nie zrobi co trzeba.
PREMIERA „PŁACZU” już 11 marca! Na mroczny spóźniony Dzień Kobiet jak znalazł!
Dlaczego kocham wszystkie dotychczas przeczytane książki Marty Kisiel?
Mogłabym wymieniać i wymieniać, ale przede wszystkim urzekła mnie, Marto Kisiel, Twoja historia. Co ja mówię… choć nie, to też! Ale ja, zakochana w pokrętnym poczuciu humoru, czarnej komedii, horrorach i zjawiskach paranormalnych, w świetnie nakreślonych postaciach i uniwersum, które można wręcz dotknąć, nie mam żadnego „ale” by nie czytać i innych książek ałtorki (celowy błąd!) Marty Kisiel. Wszystko to składa się na dość oryginalny styl powieści na pograniczu fantazji i historii, ironiczno cierpki jak śmiech hieny nad padliną. I to, moi mili, kocham najbardziej! Dlatego jeśli odwiedzę Wrocław, a wiem, że tak będzie, chyba przejdę się na Lipową 5, do Parku Andersa, Dolmedu czy choćby Zajezdnie Tramwajową nr I Gaj… Czy ktoś oprowadza wycieczki po Kisieloversum?
Ps. Cykl wrocławski ma mieć podobno 5 tomów, więc to nie koniec!