Książki dla rodziców

Introwertyczna mama. Wykorzystaj swoją cichą siłę w rodzicielskiej codzienności

Codziennie stoję przed setką sposobów spędzenia dnia. Szczególnie teraz, latem, kiedy chciałabym zapewnić dzieciom przygodę na miarę naszych możliwości. Coś, co zapamiętają z wakacji. I codziennie zadaję sobie pytanie: do którego z tych sposobów pasuję, czy to co zaplanuję, pozwoli mi być tym, kim wewnątrz jestem? Jako introwertyk, uczciwa odpowiedź na to pytanie oznacza, że często muszę powiedzieć „nie”. Jak to jest być introwertyczną mamą?

Dzień z życia introwertycznej mamy

Może znasz to. Dwójka dzieci, jedno cichsze, drugie mniej, ale jak to dzieci – i tak dużo muszą Ci przekazać. Czytasz na głos dziesiątki książek z obrazkami, ponieważ było to łatwiejsze niż nieustanne przetwarzanie konwersacji maluchów. Zapewniasz dzieciom twórczo czas na lepieniu ciastoliny (zobacz świetne przepisy na ciastoliny i inne masy plastyczne), malowaniu, zabawie kolorowym ryżem, przez co obiad się przypala, a w domu panuje ogólny chaos i bałagan. Wszędzie walają się elementy garderoby, bo księżniczka przebiera się co 5 minut, klocki, książki, kredki i pędzelki. Co rusz zdejmujesz z kapci przylepioną ciastolinę ciesząc się, że ona to chociaż łatwa jest w usunięciu. Jeśli jesteś młodą mamą … to prawdopodobnie bardzo przypomina to Twoje życie. I moje też takie było.

Nic się nie stało, mamusie, nic się nie stało!

Właściwie to nic się nie stało, prawda? Dzieci były zdrowe i słodkie, pieniądze zawsze się znajdowały, by na nie nie narzekać. Ale przez większość dnia byłam z dziećmi sama. Zanim mąż wrócił do domu, byłam bliska łez. Zawsze chciałem mieć dużą rodzinę, taką 2+3, a gdy ją mam okazało się, że ją traciłam, ponieważ czułam się zaatakowana potrzebami (i głosami, i bałaganem) tylko dwojga. W końcu doszło do tego, że pewnego dnia, po powrocie męża z pracy, zatrzasnęłam za sobą drzwi do sypialni i rozpłakałam się. Przez to od razu poczułam się jeszcze bardziej jak totalny kretyn i wielki przegrany.

Za drzwiami usłyszałem zawodzenie małej cichej Kini i głośne nawoływanie Artiego. A potem głos męża: „Monia, zabieram dzieci na spacer. Postanowiłem, że będę je zabierał na spacer każdego dnia, kiedy wrócę do domu, żebyś miał trochę czasu dla siebie.” Otworzyłam drzwi. „Nie!” Krzyknęłam smarkając w rękaw. „Nie próbuj sprawiać, żebym czuła, że nie radzę sobie z nimi właściwie! Nie musisz mi ich zabierać, jakbym była złą matką!”

Dziś wiem, że było to nielogiczne i wydaje mi się nawet, że śmieszne.

„Wyniki często nie należą do nas, a w żadnej innej sferze nie jest to tak oczywiste jak w macierzyństwie”

Przyjęłam pomoc

Zajęło mu około tygodnia, zanim przyzwyczaiłam się, że wcale nic złego w tym nie ma, że chcę chwili ciszy. Nie byłam tym, kim zostałam stworzona. Starałam się być energiczną nauczycielką przedszkolną i zarazem troskliwą mamą, którą magazyny dla rodziców przedstawiały jako ideał. Dobrze, że to jeszcze nie były czasy Instagrama, bo pewnie bym się załamała patrząc na wesołe uśmiechy i nieskazitelnie czyste cudze domy pełne dzieci. To nie byłam ja.

Od tego czasu, z różnym stopniem nadal istniejących, głęboko zakorzenionych wyrzutów sumienia, nauczyłam się przyjmować pomoc. I zrozumiałam introwersję. Gdybym przeczytała wtedy książkę „Introwertyczna mama. Wykorzystaj swoją cichą siłę w rodzicielskiej codzienności” Jamie C. Martin (Wydawnictwo Laurum), pewnie byłoby to kilkanaście szlochów za drzwiami sypialni prędzej.

Introwertyzm jako zaleta, nie wada

Często uważa się introwersję za wadę, którą należy pokonać, a nie siłę, którą należy pielęgnować. Ekstrawertycy brylują na każdej imprezie, łatwiej im nawiązywać kontakty, są lubiani. Co innego cichy, podpierający introwertyk. Taki jak ja. Ja wolę siedzieć na ławce przy placu zabaw (bo babek z piasku z dziećmi nie robię) i czytać książkę zamiast rozmawiać z innymi mamami. Trochę jak dziwak. Ale taki właśnie jest introwertyzm. W książce odnalazłam wskazówki, które zmienią moje postrzeganie introwertyzmu. Bo to wcale nie jest źle, że jestem mniej rozmowna. To też może być zaleta – ja za to potrafię świetnie słuchać, a takie osoby też są potrzebne.

Jaka jest introwertyczna mama?

Introwertyczna mama to mama taka jak inne, ale do życia potrzebuje więcej spokoju. To właśnie spokój a nie spotkania z ludźmi ładują jej akumulatory. Bywa, że po spotkaniu w gronie przyjaciółek jest bardziej zmęczona, niż była przed nim. Stresuje ją nadmierne skupianie się na konkretach i szczegółach, nadmiar hałasu i sensoryki, przerywanie podczas mówienia, brak zrozumienia i docenienia pracy, zmiany planów, brak jasnego kierunku, krytyka, konieczność skupiania się na teraźniejszości bez przewidzenia, co ona przyniesie. Czyli wszystko, co oferuje wychowanie dzieci! To rodzi złość. Złość, która jest postrzegana jako problem, a przecież jest naturalną reakcją na trudy macierzyństwa, szczególnie u introwertyków. To wskazówka, by się zatrzymać i coś zmienić, a nie czynnik rodzący np. agresję. Tego wszystkiego uczy książka. I pokazuje jeszcze coś: introwertyk to nie tylko Ty! Jest nas wiele!

Co mi się podobało w książce?

Bardzo podobał mi się pomysł poznania autorek książek, które też były introwertykami i tego, co można było wyciągnąć z ich życia i dzieł. Poznajemy więc odrobinkę bardziej Luisę May Alcott (autorkę m.in. „Małych kobietek”), Lucy Laud Montgomery (autorkę „Ani z Zielonego Wzgórza”), Jane Austen (autorkę „Dumy i uprzedzenia”), a także Laurę Ingalls Wilder (autorkę „Domku na prerii” – zapewne znasz serial telewizyjny na kanwie jej powieści). Świetne były także wszystkie przykłady z życia autorki oraz jej czytelniczek – Jamie C. Martin jest blogerką od wielu lat.

Co poszło nie tak?

Jeśli jesteś zainteresowana czytaniem tej książki, od razu muszę zaznaczyć, że to książka chrześcijańska, a nie tylko poradnik wychowania. Autorka jest żoną pastora ewangelickiego i sporo jej przemyśleń związanych z wychowaniem opiera się na wierze w Boga. Jeśli nie jesteś przygotowana na pokładanie nadziei w Bogu, na częste wzmianki z Pisma Św. czy modlitwy, to lepiej nie sięgaj po tę książkę. Ewentualnie możesz omijać te części tak jak ja, bo choć uważam się za chrześcijankę, do tego też jestem mamą pracującą w domu (Jamie jeszcze poza tym uczy dzieci w domu), to nie wszystko trafiało do mnie. Nie jestem z tych, którzy wyrzucają ręce w górę i ufają, że jakoś to będzie, bo Bóg pomoże. Jestem z tych, którzy raczej Bogu się zwierzą jak przyjacielowi, bo wtedy łatwiej poradzić sobie z zadaniami. Jak w tym kawale: rozbitek na bezludnej wyspie modli się do Boga, by ten mu pomógł, a nie wsiada na żaden z wysłanych przez Boga statków. Ja wsiadam jeśli nie do pierwszej łódki, to na bank do drugiej, którą wyśle. Niestety na okładce nie znajdziemy ani słowa o tym, jak często wiara jest podstawą przemyśleń autorki, więc osoby agnostyczne mogą poczuć się zwyczajnie oszukane.

Podsumowanie

Pierwsza połowa tej książki przemówiła bezpośrednio do mojego introwertycznego serca mamy. Ta połowa mocno określała kim jest introwertyczna mama i jak sobie ułożyć dzień z dziećmi, by nie zwariować. Myślę, że to była ciekawa i wnikliwa lektura. Autorka i ja mamy kilka różnic teologicznych, ale ogólnie doceniam dyskusję i na ten ważny temat jakim jest wiara. Lubię poznawać podejście innych nawet w tej kwestii. Czytanie „Introwertycznej mamy” pomogło mi to spojrzeć na każde z moich dzieci w innym świetle, próbując dowiedzieć się, czy są introwertykami, czy ekstrawertykami i jak najlepiej je w tym wesprzeć.