Książki dla rodziców,  Kulturalnie

Dom Ziemi i Krwi. T 1. Księżycowe Miasto. Sarah J. Maas

Wiele oczekiwałam po autorce takich poczytnych książek jak seria Dwory czy Szklany tron. Nie mogę powiedzieć, że była to książka zła, ale nie była też wybitna. Co właściwie mi w niej nie pasowało?

Gwoli wyjaśnienia

Nie jestem fanką autorki. Nie jestem, bo „Księżycowe miasto” jest moją pierwsza jej książką. Uniosłam się na fali zachwytów nad jej poprzednimi cyklami, skierowanymi do młodszego czytelnika. Tu miał być ukłon w stronę dorosłych, dojrzalszych jej fanów. Jednak chyba nie takiego ukłonu się spodziewałam…

O czym pokrótce jest książka?

W mieście, które mogłoby przypominać każde z ludzkich miast, ale w którym żyją przedstawiciele różnych gatunków zrzeszonych w tzw. domy, mieszka pół- kobieta, pół-fae, mieszaniec, Bryce. Lubi poimprezować jak każda dwudziestoparolatka, pracę traktuje jako konieczność. Już planuje jak huczną imprezę zrobi po Skoku, który da jej nieśmiertelność – to rytuał inicjacyjny, który pozwala przy okazji na gromadzenie niesamowitych pokładów użytkowej energii. Wszystko byłoby pewnie w porządku, gdyby ktoś nie wypuścił groźnego demona kristalosa na wolność, a tenże nie urządzałby sobie cyklicznych jatek wśród mieszkańców. Wychodzi jednak na to, że nie były to ani przypadkowe ofiary, ani samo jego pojawienie się nie było przypadkiem. Sprawę na rozkaz Archanioła ma rozwikłać nasza bohaterka oraz jej pomocnicy: anioł-stróż (albo raczej ochroniarz) Hunt oraz książę fae Ruhn, jej oficjalny kuzyn, a nieoficjalny brat.

Co mi się podobało

Nacisk na przyjaźń, kobiecą przyjaźń

Przez większość książki zastanawiałam się co tak naprawdę łączy Danikę i Bryce. Parafrazując wieszcza „czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?”. Ba, padają nawet pytania od innych bohaterów książki o ich zażyłość. To przecież nie jest częste, że po przyjacielu płacze się latami. A tu mamy taki właśnie stan – wręcz żałoby! Jeśli istniałaby regułka słowa „prawdziwa przyjaźń” zapewne można by było za jej przykład brać uczucie pomiędzy tymi dwoma dziewczynami.

Bryce Quinlan – główna bohaterka

Uwielbiam tę imprezowiczkę, ale nie powiem – początkowo jej postawa niesamowicie mnie drażniła. Nie lubię pustych i wulgarnych laseczek. Uwielbiałem to, że nie przeprasza bycie sobą, bycie twardą i jednocześnie kochającą. Jej rozwój postaci był fenomenalny i łamał serce. Tak, można było się nawet popłakać.

Miejskie fantasy

Już pierwszy plus za mapkę. Autorka nawet nie wie, jak mi to ułatwiało czytani (a może właśnie wie…)!. Kolejne – za wykreowanie miasta z fantastycznymi lokacjami: Lunaborem i jego watahą, Mięsnym Rynkiem i jego Żmijową Królową, Bramą Kości. Jest coś w tych wszystkich paranormalnych stworzeniach w nowoczesnym, futurystycznym świecie z technologią i co napełnia moje serce radością. A Sarah wykonała naprawdę świetną robotę, tworząc złożony świat, który trzyma się kupy, w którym wszystko ma sens i jest logiczne. Naprawdę doceniam, jak dobrze to wszystko zostało połączone i zdecydowanie nie mogę się doczekać, aby zobaczyć więcej.

Czego było za dużo

Seks

Nie jestem pruderyjna, oj nie! Lubię dobre opisy każdej sceny, także seksualnej. Ale dla mnie nie są one tym co znalazłam tu: wzmiankę o szybkim numerku w toalecie. Daleka jestem od księżniczkowego, romantycznego przedstawiania miłości i nie uważam jak blondynka z kawałów, że na końcu pornoli powinny być sceny ze ślubu bohaterów łóżkowych przygód. Ale tu seks jest zepchnięty do zabawy takiej samej, a może i mniej ważnej, niż choćby taniec. Dla mnie to aż nazbyt luźne podejście do tematu.

Narkotyki i alkohol

Do tego mamy ukazany świat, w którym chyba nikt nie umie bawić się bez alkoholu i narkotyków. Jakież zdziwienie jest, kiedy trzymana przez Bryce szklanka z przezroczystym napojem, pitym w klubie, okazuje się wodą! Narkotyki jak radochna czy światłołap to też przekąska, na którą nikt raczej nie reaguje. Aż nawet dziwi mnie, że dilerzy je sprzedają, a nie można dostać w barze jak piwa! Choć może tak wygląda świat: nie może być dobrej zabawy bez alkoholu, a narkotyki są wszędzie, tylko ja ich nie widzę?

Wulgaryzmy

No i wulgaryzmy. Owszem, to książka dla dorosłych, ale dla mnie kwintesencją tego stanu są czyny, a nie nagminne używanie najczęściej różnych form wyrazów „penis” czy „wagina” w rozmowach pomiędzy ludźmi. A tu rozmowy przypominają konwersację pomiędzy gimnazjalistami, którzy są bardzo ucieszeni, że mama nie słyszy.


Kolejny tom cyklu Księżycowe Miasto, czyli II tom „Dom ziemi i krwi” jest dosłownie od kilku minut w moich rękach, a ja, mimo niedociągnień pierwszego tomu, jego wulgaryzmów czy odrobinkę dłużyzny nie mogę się powstrzymać, by, zamiast dokończyć ten wpis, nie rzucić się na książkę. Wnioskuję więc, że jest to lektura godna uwagi.