Fair play w rodzinie. Jak podzielić obowiązki domowe
„Fair Play w rodzinie”… Czego można się spodziewać po takiej książce? Nauki, że dzieci muszą się dzielić zabawkami (a wiemy, że nie muszą!)? A może pokazuje, że warto mówić prawdę i nie oszukiwać? Trochę tak, trochę nie. „Fair play w rodzinie”, książka Eve Rodsky, ma świetny podtytuł: Jak podzielić obowiązki domowe, by lepiej zorganizować czas i mieć bliższe relacje. I wszystko jasne! Jak wg Eve to jednak zrobić?
Może też tak macie?
Wiem, że istnieją mężczyźni, którzy potrafią wszystko: przepchać zapchany zlew, gwintować rury, ugotować dwudaniowy obiad jak mama, naprawić samochód, uczesać w warkocz holenderski swoją córkę i nauczyć programować syna, kopać piłkę i ogródek. Ja nie mam takiego. Poznałam go, kiedy był studentem. Dopiero co wyrwał się spod maminych skrzydeł, ale oznaczało to ni mniej ni więcej jak bałagan na stancji, pożywanie się zupką chińską i bigosem z domowej wałówki, jeszcze odgrzanym przez kolegę. Widziały gały co brały – mawiały babcie we wiosce, więc wiedziałam, co biorę. Choć nie powiem, z niejaką zazdrością nawet patrzę dziś na mężczyzn gotujących, majsterkujących czy wożących dzieci na zajęcia dodatkowe. Być może też tak macie, że nie ma jak przekazać choćby części obowiązków domowych, tych po powrocie z pracy, tych weekendowych, kiedy mężczyzna zmęczony musi odsapnąć (no bo kobieta nie musi, tak samo jak mama nie choruje, prawda?). Albo cieszymy się, że mężczyzna pomaga, a my dyrygujemy. Otóż… to można zmienić. Przynajmniej taką teorię wysnuła autorka książki „Fair play w rodzinie”. Ba, ona to ZROBIŁA!
Żeby nie było: mąż mi pomaga. Ale o pomaganiu przeczytacie tu: nie proś żeby partner ci pomógł.
Czym jest fair play w rodzinie?
Mówiąc najprościej, Fair Play dotyczy sprawiedliwego (nie równego!) podziału pracy na rzecz siebie i rodziny. Celowo pisze na rzecz siebie, bo właśnie zdrowy egoizm jest sednem zmian. Egoizm nie tylko matek, ale i ojców. Bo pewnie niewielu jest takich, którzy naprawdę mają swoją przestrzeń jednorożca.
Jednorożce? Monia, co ty piszesz!?
Ach, bo ja nie wytłumaczyłam i wyjeżdżam tu z jednorożcami. Każdy z nas ma prawo do własnego czasu, czasu tylko dla siebie. Ale nie mam na myśli spaceru, kąpieli z bąbelkami czy piwka po pracy. Bardziej chodzi o takie działanie, o którym z chęcią podzieliłabyś się z innymi, coś, z czego jesteś dumna, czym chciałabyś zarażać innych. Ja tak mogę rozmawiać o mandze i anime i zdecydowanie to właśnie jest moją przestrzenią jednorożca. Choć sama lubię leżeć w wannie z maseczką na twarzy albo jeździć samotnie rowerem (koniecznie samotnie!), to te działania nie są moją strefą jednorożca, a raczej należą do czynności higienicznych (kąpiel) i sportowych (jazda na rowerze). Nie mam na ten temat hopla i bez nich nie czuję pustki. Bez czynności z przestrzeni jednorożca stajemy się jak kwiaty bez wody w upalny dzień.
Co jeszcze znajdziemy w książce „Fair play w rodzinie”?
Książka nie tylko pozwala takie zajęcie znaleźć, uzmysłowić sobie je, ale także pokazuje, że zawsze, ZAWSZE można tak planować wspólnie (WSPÓLNIE!) czas, by każdy miał go choć trochę dla siebie. Bez względu, czy jesteś mamą „siedzącą w domu”, pracującą, mamą jedynaka, kilkorga dzieci, masz ich ciągle na oku czy dajesz do przedszkola/żłobka/niani – masz do tego prawo, możesz, a nawet powinnaś. Bo zadowolona mama, to zadowolone nie tylko dziecko, ale i cała rodzina. Oraz, co rzadko ktokolwiek mówi, lepsze zdrowie tejże mamy (i czasem innych kiedy to mama już nie wytrzymuje presji ciągłego ogarniania i jest chodzącym nerwusem – jak czasem ja).
Do tego książka uzmysławia, że nie tylko warto pracę podzielić, ale uzmysłowić sobie, że na wykonanie jednej czynności potrzeba jeszcze etapu koncepcji i planowania oraz ustalenia jednolitego standardu np. sprzątania. Same dobrze wiecie, że Wasz standard jest inny niż teściowej czy partnera.
Do zmiany jest potrzebna ta książka i…
Odwaga i szczery dialog. Tak, tylko z otwartym umysłem można podejść do wcale niełatwych rodzinnych rozmów na temat przeszłej i obecnej niesprawiedliwości (nazywajmy rzeczy po imieniu!) w podziale pracy. Potrzebna także świadomość, że czas każdego jest tak samo ważny, nawet, jeśli za niego nikt nie płaci. Tak samo nie dzielimy obowiązków po równo, bo wcale nie będzie wtedy równowagi (pamiętajmy, że praca pracy nie jest równa). Alby łatwiej uzmysłowić co kto robi i jak mamy wraz z książka do dyspozycji talię kart. Możemy je rozdawać nawet co godzinę jeśli jest tylko taka potrzeba, ale kto trzyma kartę, ten ma obowiązek ją od początku do końca wypełnić. Nie ma już „kup chleb jak będziesz wracać” skoro to nie Ty trzymasz kartę „zakupy”! Podział obowiązków wg zasad fair play to nie walka, a umowa. Nie ma tu dzielenia na męskie i kobiece zajęcia, ale na te, które damy radę zrobić (na tyle, na ile się umówiliśmy!). Najgorsze, co możemy powiedzieć sobie i naszym dzieciom, to: „tak po prostu jest”, ponieważ tak nie musi być.
Czy to działa?
Wspomniałam, że autorka sama zastosowała zasady fair play w swojej rodzinie. Ale to nie wszystko. Przeprowadziła ona szereg badań, ankiet, rozmów z kobietami, wprowadzała zasady fair play w wielu rodzinach. I to działa!
Dla kogo jest ta książka?
Od pierwszych stron widać dla kogo jest pisany ten poradnik: dla mam, a jeszcze bardziej specjalnie dla mam z mężami i dziećmi. Jestem pewien, że partnerzy z dziećmi lub bez dzieci również mogą znaleźć tutaj wartość, ale docelową grupą odbiorców są zapracowane matki, które podejmują dużo pracy umysłowej i fizycznej. Pomysły tutaj są świetne. Do tego książka jest wypełniona dużą ilością anegdot, przy których nie raz zdarzyło mi się tylko smutno przytakiwać. Smutno, bo ne pokazały mi wszystkie błędy, które popełniam. Teraz podrzucam książkę mężowi, a potem założymy klub karciano-literacki, czyli będziemy rozmawiać o tej książce i grać w Fair play w rodzinie.