Niektórzy myślą, że faworyzuję jedno dziecko. Oto prawda dlaczego!
Często zastanawiam się, czy ludzie myślą, że wolę mojego syna od córek. Albo średniej od najmłodszej lub odwrotnie. Ludzie, myślicie tak? Nie mam ulubionego dziecka, ale rozumiem, dlaczego ktoś może myśleć, że faworyzuję jedno dziecko.
Pierwsza miłość
Arti był tym dzieckiem, które miało regularne pory posiłków już od pierwszej doby po urodzeniu. Dokładniej budził się co 2h na półgodzinną sesję przy piersi, później także przy butelce. Do tego wstawał gotowy do boju już o 5 rano pierwsze dwa lata życia. Był uroczy – jego niebieskie oczy były szeroko otwarte i okolone istną firanką rzęs, których zazdrościłaby niejedna instagramerka, a blond loki otaczały jego twarz. Zawsze uśmiechnięty (chyba że się złościł), ufny, wręcz słodki. A ja płakałam. Może nie uważałam nigdy rodzicielstwa za różowe i puchate, ale nie potrafiłam, może z niedospania, cieszyć się tym stanem. Racjonalnie kochałam mojego syna. Zrobiłbym dla niego wszystko. Ale nie czułam się tak, jak powinnam, cokolwiek to oznacza. Obijałam się uczuciowo między gniewem, smutkiem i dystansem. W niektóre dni płakałam histerycznie; w niektóre dni nic nie czułam, zdrętwiała wobec świata. Coś było nie tak.
Druga miłość
Na szczęście mąż nie pytał – on rozumiał, przytulił, ja wróciłam do siebie, syn zaczął spać do 6. Wtedy stwierdziłam: jeśli chcę mieć kolejne dziecko to teraz, dopóki jestem niewyspana, dopóki jeszcze nie wiem jak smakuje wychowywanie kogoś, kto sobie sam śniadanie zrobi i mnie budził nie będzie. Martwiłam się, że będą te same problemy, kiedy urodzi się moje drugie dziecko – że nie będę czuła się tak, jak powinnam. Na szczęście tak nie było. Kinia już w pierwszej dobie życia spała całą noc. Wprawdzie później jej minęło, ale budziła się rzadziej (dla mnie 3-4 h snu było jak marzenie!), jadła skuteczniej, nie chorowała prawie wcale. Czułam się blisko niej. Czułam się jak jego matka. Związaliśmy się, tak jak zawsze myślałam, że powinnam z moim dzieckiem. Spaliśmy razem nie dlatego, że się budzi, ale dlatego, że chciałam tego. Uwielbiałam się z nią tulić i patrzeć, jak oddycha przez sen. Nie czuję się źle. Po prostu czuję miłość.
Trzecia miłość
Po takiej idylli trochę bałam się trzeciego dziecka, które przecież chciałam. Dostałam w darze Natkę, małego śpiocha i żarłoka, który nie budził się jednak na posiłki, a z powodu wiecznych problemów skórnych, swędzenia, wreszcie alergicznego kataru i kaszlu. Z nią w chuście czy na rękach spędziłam połowę pierwszego roku życia. Bywało że w szpitalach. Sąsiedzi do dziś ze śmiechem wspominają, jak sprawdzali, czy latem dziecku coś się na podwórku nie stało, tak płakała. A to było tylko ząbkowanie… Trudno nie myśleć o jej i jego wczesnych latach bez tego, że byłyby skażone przez okropne, łamiące serce wspomnienia.
Jak jest z tą miłością?
Dziś są to już duże dzieci. Ciekawskie, inteligentne, można z nimi świetnie porozmawiać. Kocham je, lubię, ale tych doświadczeń z ich dzieciństwa nie zmienię. Staram się nie pozwalać im kształtować tego, co do nich czuję. Czasem tylko żałuję, że nie cieszyłam się tak tymi chwilami, które niektórzy uważają za magiczne, był młodszy. Nawet czuję się winna, choć on przecież nawet tego okresu nie pamięta. Nie chodzi o to, że kocham którekolwiek z nich bardziej. Raczej za każdym razem byłam dla moich dzieci inną matką i inną miłość mogłam i mogę im dać.
Fot. Nasir Nasrallah, CC BY 2.0