Od serca

Nie mogę mieć dziecka, więc zaadoptowałam jedno

Jeszcze będąc studentką badająca mnie ginekolog stwierdziła, że prawdopodobnie będzie problem z zajściem w ciążę, bo mam policystyczne jajniki. Dziś wiem, że niemożliwym było stwierdzenie takiej choroby bez użycia choćby USG, ale wtedy przestraszyłam się na dobre. Do tego dostęp do internetu miałam słaby, więc dowiedzieć się o diagnostyce też nie mogłam za bardzo. Dlatego też jeszcze zanim wyszłam za mąż poinformowałam o ewentualnych problemach mojego ówczesnego narzeczonego. Spodziewałam się, że powie „to zaadoptujemy”, jednak on wolał stwierdzić, że zobaczymy jak to będzie. Cóż, trójka dzieci mówi sama za siebie – problemu nie było. Jednak jakby się pojawił być może przeszlibyśmy taką drogę jak Sara. Oto jej historia adopcji.

Zanim pomyśleliśmy „Adopcja? Tak!”

Od zawsze z Mężem marzyliśmy o Dziecku, ale to co wydawało się takie proste i naturalne, okazało się być dla nas niedoścignione. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy, że pragnienie rodzicielstwa jest tak silne… zwłaszcza w przypadku kobiet. To pragnienie (zresztą, przecież bardzo dobre w swej istocie) potrafiło zdominować wszystko i sprawić, że inne rzeczy przestawały mieć znaczenie. Spotkałam wtedy na swej drodze kobiety bardzo wyniszczone psychicznie ciągłymi staraniami o dziecko. Sama zresztą czułam, że jeśli choć jeszcze trochę za tym pójdę, to siła tego pragnienia pociągnie mnie w dół, z którego trudno będzie wyjść.

Ta świadomość sprawiła, że zaczęłam myśleć o innej drodze prowadzącej do rodzicielstwa… o adopcji. Mój Mąż, chociaż początkowo w ogóle nie brał pod uwagę takiej opcji, stopniowo zaczął rozważać taką możliwość. I przyszedł czas, że pojawiło się w jego sercu przekonanie, żeby spróbować.

Kurs w ośrodku adopcyjnym

Mieszkamy w mieście wojewódzkim, więc do ośrodka adopcyjnego trafiliśmy dość szybko. Przeszliśmy pozytywnie pierwsze testy i rozmowy, po których zakwalifikowano nas na kurs adopcyjny. Niestety czas oczekiwania na niego wynosił blisko 18 miesięcy. Na szczęście w międzyczasie jakieś pary zrezygnowały, więc rozpoczęliśmy kurs pół roku wcześniej.

To był trudny czas. W pewnym stopniu dlatego, że nie obowiązywała tu „zasada domniemania niewinności”, czyli przekładając na język adopcyjny – „zasada domniemania, że będziemy dobrymi rodzicami”. Na każdym kroku zakładano odwrotnie i to my wciąż na nowo musieliśmy udowadniać, że nadajemy się na mamę i tatę. Bardzo to wyczerpujące i trudne. Z tego okresu pamiętam głównie ten niepokój, że coś się nie spodoba, że jednak nas zdyskwalifikują jako ewentualnych rodziców. Dodatkowo zaczęliśmy opowiadać o naszych planach w środowisku, w którym żyjemy… I tu też czasem przyszło nam wysłuchać historii „o strasznych dzieciach adopcyjnych i złych genach”. W tamtym okresie potrzebowaliśmy dobrych przykładów i głęboko wierzę, że takich jest więcej. Ludzie jednak mają dziwne skłonności do wprowadzania w dalszy obieg historii, gdzieś zasłyszanych, które nie budują, a raczej mogą wystraszyć potencjalnych, przyszłych rodziców adopcyjnych, albo przynajmniej zburzyć ich spokój.

W oczekiwaniu na dziecko

W końcu skończyliśmy kurs w ośrodku adopcyjnym, uzyskaliśmy kwalifikację na rodziców adopcyjnych i przyszło nam czekać na telefon z informacja, że znaleźli dla nas Nasze Dziecko. A tak na marginesie, do dziś niektórzy myślą, że wtedy rozpoczęliśmy jeżdżenie po domach dziecka i wybieraliśmy sobie dziecko. To tak oczywiście nie działa. Tego wyboru dziecka dokonuje ośrodek adopcyjny, a nasz wybór ogranicza się tylko do tego, czy się decydujemy przyjąć to dziecko, czy nie…

Czekanie w naszym przypadku trwało mniej więcej 12 miesięcy, a więc trochę dłużej niż tradycyjna ciąża. Gdybyśmy upierali się przy dziewczynce, czas oczekiwania byłby dwukrotnie dłuższy.

Pierwsze spotkanie

Oczywiście wiadomość, że jest dla nas Dziecko i pierwsze spotkanie z nim, to było wielkie przeżycie… Do dziś pamiętam, jak szybko biło mi serce.

Chłopczyk, który do nas trafił miał 5 miesięcy i wymagał rehabilitacji. Pobyt w domu dziecka sprawił, że wszystko robił później, niż jego rówieśnicy. Ale, czy dziecko niekochane może się dobrze rozwijać? Mieliśmy ogromne szczęście przekonać się z Mężem, jak wielka zmiana następuje w takiej maleńkiej Istocie pod wpływem miłości. To niesamowite doświadczenie, jak dziecko się zmienia, gdy czuje, że jest kochane… jak pięknieje wewnętrznie i zewnętrznie. Życzę każdemu by mógł tego doświadczyć…

Rehabilitacja po roku czasu przyniosła rezultaty. Jesteśmy teraz zwyczajną, trzyosobową rodziną. Synek jest na etapie zachwytu nad słowami „Mama” i „Tata”. Używa ich nagminnie… Każdemu kto się waha, chciałabym powiedzieć, że warto… że adopcja może być najpiękniejszą przygodą życia, bo pozwala nam być RODZICAMI.


Więcej o Sarze i jej kochającej rodzinie, a także naprawdę obfite źródło informacji o adopcji, znajdziecie na jej blogu chiladoption.eu.

Fot. jackiembarr, CC BY 2.0