Książki dla rodziców,  Wychowanie

Dyscyplina dla każdego, czyli łagodna dyscyplina

Choć moje dzieci nie są aniołkami, to do diabłów wcielonych też im daleko. Ot, są dziećmi. I jak na dzieci przystało – mają większą lub mniejszą dozę krnąbrności, fochów i własnego zdania. Jednak ja, jako matka, często mam problem z byciem konsekwentnym rodzicem, a co za tym idzie – z dyscypliną w domu. Ale zaraz, zaraz… czym dla mnie jest dyscyplina?

Łagodna dyscyplina a dyscyplina

Zgodnie z definicją słownikową dyscyplina tp: „uczenie ludzi przestrzega zasad bądź regulaminu z wykorzystaniem kar za nieposłuszeństwo.”. No i tu jest problem, bo nie przeczę: i moje wychowanie dzieci zawiera pewną dozę kar, jednak coraz bardziej skłaniam się do uczenia, a nie karania. Czymże więc nasza dyscyplina zaczyna być? Łagodną dyscypliną!

Zgodnie z książką „Łagodna dyscyplina. Jak wychować samodzielne, empatyczne i szczęśliwe dzieci” Sarah Ockwell-Smith:

Łagodna dyscyplina opiera się na nauczaniu u uczeniu się zamiast karania, a także na realistycznych oczekiwaniach wobec dziecka na danym trapie rozwoju jego mózgu.

Nie problem wytresować nawet2-latka, by siedział cicho przy stole. Problem, by to zrozumiał, bo dla niego „bądź grzeczny” jest tak samo enigmatyczne jak dla mnie fizyka kwantowa. Choć o niej słucham i czytam, nadal nie wiem nic poza tym, że istnieje. Ale też nie jest too metoda, któ©a pozoli dziecku robić wszystko, co mu się żywnie podoba. Nie polega wcale na pozwalaniu dieciom na każde zachowanie i wychowaniu samolubnych, bezczelnych smarkaczy.

Czy to znaczy, że nie chcę by moje dziecko było grzeczne?

Absolutnie nie! Co tak naprawdę oznacza „być grzecznym”? Kiedy widzisz dobrego ucznia, jest on pewny siebie, ambitny, zdeterminowany, skupiony, odważny, pomysłowy. Ale już te same cechy mogą być „niegrzeczne”: dziecko zmotywowane bywa nieustępliwe i uparte, skupione nie słucha, bo jest zajęte, odważne może być bezczelne, a pomysłowe wścibskie i ciekawskie. Jakiego więc dziecka chcemy i chcę ja: takiego, które teraz nam nie przysparza problemów, ale w przyszłości jego cechy charakteru utrudnią mu rozwój, życie i pracę, czy raczej przygotowanego na przyszłe relacje i zdarzenia?

Nie karać, pozwolić na konsekwencje. Ale jak?

W metodzie łagodnej dyscypliny, którą zaczęłam coraz częściej stosować, unika się kar, a zastępuje je konsekwencjami. Ale nie wszystko, co ustalicie sobie, jest konsekwencją. Konsekwencją jest tylko to, co wynika z wcześniejszych działań i zazwyczaj jest nieprzyjemne. No właśnie. Wynika i jest nieprzyjemne. Włoży palet we wtyczkę to porazi je prąd. To wynik zachowania i jego konsekwencja. Ale przecież nie pozwolimy na to, bo dziecko będzie w najlepszym przypadku poparzone, w najgorszym nie będzie już kogo wychowywać. Co więc z tymi konsekwencjami?

Zmysł, by konsekwencje były nieprzyjemne przywodzi zaraz na myśl, że są one karą. A tak być nie powinno. Kara nie uczy poprawnego zachowania – uczy unikania kary. Spytajcie mnie, czy przestałam kłamać – za to najczęściej mnie w dzieciństwie karano. Nie, ja zwyczajnie kłamię zawodowo! Ba, własny syn nazywa mnie trollem, bo ciągle go wkręcam i zawsze się mi udaje! Kluczem do stosowania konsekwencji jest to, aby przemyśleć efekty, jakie chce się uzyskać, oraz to, czy konsekwencje są sprawiedliwe (nie dla zbiorowej odpowiedzialności!), dostosowane do wieku i będzie za nimi szła jakaś nauka. Ciekawa jest poniższa tabelka, ukazująca czy konsekwencje działają i w jakim wieku.

źródło: „Łagodna dyscyplina. Jak wychować samodzielne, empatyczne i szczęśliwe dzieci” Sarah Ockwell-Smith

Szczególnie podoba mi się to, jak autorka podkreśla potrzebę odpowiedniego rozwoju mózgu do zrozumienia konsekwencji i ile konwencjonalnych metod „dyscypliny” jest w rzeczywistości nieodpowiednich pod względem rozwojowym czy też dlaczego one nie działają. Daje również aktualne pytania i odpowiedzi od rodziców, które pokazują, w jaki sposób te metody mogą wzmocnić i połączyć cię z dzieckiem.

Myślę, że o samych konsekwencjach jeszcze kiedyś tu napiszę.

Czy polecam książkę „Łagodna dyscyplina” oraz samą metodę?

W naszym domu po jej przeczytaniu nastąpiła mała rewolucja. W końcu zrozumiała, że kara w postaci braku telefonu czy komputera, bo ktoś nie sprzątnął po sobie naczyń raczej jest bez sensu, za to ma sens, jeśli zamiast na e-lekcjach syn wolał spędzić czas grając na smartfonie. Choć sama książka Sarah Ockwell-Smith jest ciekawa i dobra na początek, by przejrzeć na oczy, to poświęca zbyt wiele stron na wyjaśnienie, dlaczego powszechne metody dyscypliny są nieodpowiednie, a zbyt mało na wyjaśnienie, czym różni się od nich delikatna dyscyplina i dlaczego może być lepsza. Chociaż uznaje fakt, że rodzice mogą czasami potrzebować innych metod dyscypliny, nie wyjaśnia, w jaki sposób można to zrobić przy łagodnym sposobie myślenia. Ogólnie brakuje konkretnych sugestii, choć doceniam, że rozdziały zawierały prawdziwe historie, które nieco czasem pomagały. Z resztą: dzieci są tak różne, że chyba nawet konkretne sugestie nie byłyby wystarczające, by każdy rodzic z nich w pełni skorzystał. Warto jednak próbować, czytać i próbować.