Oszczędności życia
Wsiadła do samochodu. Co miała innego do stracenia. Wpłaciła przecież pieniądze, zgodziła się. Nie ma przecież do czego wracać. Bo do czego niby – tej nędzy, męża siedzącego w areszcie czy może teściowej, która tylko wymaga, a od siebie nic nie daje. Tylko czemu, do Allaha, tyle ludzi ładują do jednego transportu?
Zabrała ze sobą wszystko co miała – małą torbę podróżną z kilkoma rzeczami osobistymi, butelkę wody, trochę jedzenia. I córeczkę. Dobrze że mała, to spokojnie będzie ją piersią karmić i uśnie jej na rękach. Przecież w takich warunkach nie da rady normalnie przejechać tych tysięcy kilometrów z zajętej walkami Syrii.
Stała pod ścianą, dzięki temu trochę czasem zawiało świeżym powietrzem. Dziecko było niespokojne. Nie dziwiło to ją – panowała niezmierna duchota i smród. Nie robili przecież postojów od kilku dni, a przecież jakoś wypróżnić się trzeba. I pomyśleć, że wpakowała w to wszystkie oszczędności życia… Byle dalej od kul, byle dalej od biedy…
Niektórzy chyba nie wytrzymywali. Coraz więcej osób nie wstawało już z podłogi tira. Jej też było ciężko. Wczoraj skończyła się nawet woda. Myślała, gdzie będzie pracować, co jeść, gdzie mieszkać, jak się dogada, skoro nie zna języka, jak dojedzie na miejsce. Zasnęła. Dziecko spało zbyt mocno…
Więcej już nie powie. Nigdy. Po otwarciu drzwi wypadła na asfalt jak worek ziemniaków. Tak samo jak 70 innych ciał. Nie dojechała na miejsce.
Noc. Mimo ciemności nikt nie włączał świateł. Na szczęście on i syn mieli kamizelki. Wystarczyło dopłacić sternikowi i wszystko dało się załatwić, ale nie każdego było przecież stać na wyłuskanie dodatkowych funtów syryjskich.
Czasami było słychać w oddali silniki innych statków. Czasami widać było światła, a nawet krzątającą się po pokładzie załogę. Ale nikt nie podpływał do pontonu, nikt nie zabierał ich na pokład. A przecież płynęli jak rozbitkowie – w małej, przepełnionej szalupie. Przepełnionej przede wszystkim nadzieją.
Bo co innego im zostało? On był chrześcijaninem. Jego całą rodzinę ścięto na plaży, on akurat był z synem u lekarza, udało mu się ominąć masakrę. Gdy wrócił do wioski nie było nawet kogo grzebać – płonęła. Na szczęście miał jakieś pieniądze w banku. Nie wahał się – nic na niego już tu nie czekało. Wydał wszystkie oszczędności życia za to siedzenie w łodzi.
Zaczęło być słychać mewy. Znaczy, że są gdzieś blisko brzegu. Teraz cicho,nikt nic nie mówi. Bo jak ich ktoś zobaczy, to deportuje, wsadzi do ośrodka, a może nawet utopi. Cicho…
Ponad 70 lat temu to my, Polacy, byliśmy krajem, w którym szalało obce wojsko, raz od prawej, raz od lewej. Tym, gdzie cywile chowali się po lasach w obawie o własne życie. To my, Polacy, 30 lat temu jeździliśmy w tirach do Norwegii, w pociągach do Niemiec Zachodnich, na gapę, na lewo. To my błagaliśmy o azyl. 70 lat temu nie mieliśmy nawet gdzie uciekać.
Pamiętacie jak to się skończyło? Masz jakieś oszczędności? Każdy naród co pewien czas jest dzisiejszą Syrią, wczorajszym Irakiem i Afganistanem, przedwczorajszą Serbią czy zeszłotygodniową Polską…
Fot. romana klee, CC BY 2.0