Książki dla rodziców,  Kulturalnie

Położna z Auschwitz, przejmująca opowieść o Stanisławie Leszczyńskiej

Czytanie literatury obozowej od zawsze było moim konikiem. Nie wiem na ile wpłynęła na ten fakt wycieczka do Auschwitz-Birkenau na początku podstawówki, na ile „Medaliony” Nałkowskie, a na ile wrodzona ciekawość cierpienia innych. Brzmi strasznie, ale ja lubię się bać. I lubię poznawać historie innych. „Położna z Auschwitz” Magdy Knedler to szczególna biografia.

O kim jest „Położna z Auschwitz”?

To nie typowa sucha biografia, a raczej zlepek wspomnień więźniarek, dla których położna Stanisława Leszczyńska była Mamą. O samej Stanisławie zrobiło się głośno po jej „Raporcie położnej z Oświęcimia”, który ukazał się w 1965 roku w „Przeglądzie lekarskim”. Większość opowiada jedna z „córek”, hipotetyczna rzeźbiarka, której życiorys to także zlepek wspomnień i osób więzionych. Stanisława trafia do obozu na własną prośbę. Wcześniej, przed wojną, też była położną. Nie obchodziło ją czy położnicą jest Polka, Niemka czy Żydówka – wszystkich traktowała z takim samym spokojem i szacunkiem. Zawsze wolała słuchać niż mówić. Może czasem wydawać się, że to obojętność, bo i nie reagowała za bardzo na to, co dzieje się z dziećmi, położnicami, na uśmiercanie, eksperymenty medyczne. Ale cóż ona mogła? Wydaje mi się, że milczenie i czekanie było w obozie jedynym sposobem, by przeżyć. By jeszcze komuś pomóc. A Stanisława naprawdę miała komu pomagać! Pomagała do ostatnich godzin przed wyzwoleniem obozu.

Fabuła „Położnej z Auschwitz”

Ciężarnych kobiet nie wysyłano do obozów koncentracyjnych. Ale nie zawsze ciąże było widać, nie zawsze się o nią pytano. Wreszcie i zdarzały się ciąże już w samym obozie, bo gwałty, a nawet miłość, to przecież norma w każdych ciężkich czasach. Zwykle takie kobiety zabijano zanim powiły dziecko. Sytuacja zaczęła się zmieniać od połowy 1943 roku. Nowo narodzone dzieci przestano zabijać, a w 1944 roku powstały nawet przeznaczone specjalnie dla nich baraki. W jednym z nich, nr 17, gdzie wydzielono sztubę położniczą. To tam zaczęła pracę Stanisława Leszczyńska.

Nie była pierwszą kobietą, która pomagała rodzić się dzieciom. Jednak była pierwsza, która podchodziła do cudu narodzin szczególnie. Modliła się o każde dziecko. Nie spała, nie jadła. Była przy każdej położnicy. Przyjęła każde dziecko, nawet jak doktor Mengele czy Menglowa jej zakazywali. Żadne z dzieci i żadna z matek nie zmarła podczas jej służby przy narodzinach. Po – całkiem sporo. Kobiety nie miały pokarmu, czasem sił, wszyscy głodowali. Wreszcie Niemcom nie podobało się każde nowe życie i początkowo zaraz po porodzie noworodki Żydówek były likwidowane. Polek też, ale te z blond-matek czasem trafiały na wynarodowienie, do rodzin niemieckich. Im Mama robiła mały niewidoczny tatuaż. Bo może kiedyś uda im się odnaleźć biologiczną matkę.

Stanisława porody przyjmowała na przewodzie kominowym biegnącym wzdłuż baraku. Zamiast sterylnego prześcieradła dysponowała brudnym kocem, który aż ruszał się od wszy. Bez wody, narzędzi, nici, o lekach lepiej nie wspominać. Było dobrze, jak udało się jakiś becik czy ligninę skombinować. I tak do ostatniego dnia wyzwolenia. Ponad 3000 porodów, ponad 3000 dzieci.

Czy da się to czytać?

„Położna z Auschwitz” to dramatyczna opowieść. Aż włosy na głowie się jeżą, że w jednym miejscu mogło być tyle zła, że obojętność dopadała każdego, tylko nie ją, nie Stanisławę. I nie tylko obojętność, bo okrucieństwo innych kobiet, Niemek, ale i samych osadzonych. Te, które miały pokarm, nie chciały dokarmiać innych dzieci. Te, które straciły dziecko, były niemiłe dla innych położnic. Te, które były ciężarne i przeszły wiele, utyskiwały na pilnujące je Niemki, choć Mama tego nie pochwalała.

Mi, matce, ciężko czasem było doczytać książkę do końca. Choć zakończyła się pozytywnie, to jednak, tak jak tatuaż na ręce więźniów z obozu, zostanie to odhumanizowanie we mnie gdzieś głęboko. Nie każdy ma odwagę, by czytać tak przerażające obrazy. Choć sama Mama powiedziała:

„Patrzenie wstecz wydaje się łatwiejsze niż bycie w teraźniejszości i próba spojrzenia w przyszłość. Teraźniejszość jest zbyt ulotna, bym w pełni umiała ją przeżyć, a przyszłość może przynieść złe rzeczy, o których nie wiem. Przeszłość zaś jest bezpieczna, bo już się wydarzyła. Obfitowała w tragedie, cierpienia, krew i śmierć, naznaczyła nas, wyczerpała, zmieniła, ale minęła. Niczym nie może nas zaskoczyć. Jest czymś znanym, prawie solidnym. To cza, w którym cierpiałam, lecz w którym także przetrwałam. Nie boję się przeszłości, nawet kiedy wraca. Cierpię, ale się nie boję. Strach ma swoje źródło w tym, co nieznane. W zjawiskach, na które nie mam wpływu i o które nikt mnie nie zapyta. Łatwiejsze jest więc patrzenie wstecz. Łatwiejsze, mimo że nie chce się pamiętać.”