Żeby wygrać trzeba grać
Statystycznie rzecz biorąc każdy, kto gra może zostać wygranym. Bo żeby wygrać trzeba grać, prawda? Więc idąc tym tropem kolejny raz namówiłam sama siebie na zdrapkę, lotka i sms do radia. Akurat były Walentynki, więc zdrapka z serduszkiem, do tego kumulacja w totka, a w radio spiker obiecywał wyjazd na super weekend nad morzem. Kto by nie chciał?! Ja na milion się nie obrażę, a darmowymi wakacjami też nie pogardzę. Żeby wygrać trzeba grać!
Chyba nie mam szczęścia w grach
Zanim odbyło się komisyjne drapanie, losowanie i ogłoszono wyniki konkursu sms-owego w swojej wyobraźni mieszkałam już w pięknym, nowym domu, popijałam drinka z palemką, dzieci biegały w najnowszej kolekcji znanych projektantów, a Ojciec wracał do domu najnowszym Jaguarem. Takim z kierowcą oczywiście. Wieczorem biegliśmy brzegiem morza (wspominałam że kupiliśmy ten dom na prywatnej wyspie na Pacyfiku?) trzymając się za ręce, wiatr rozwiewał moje włosy, a nowo zrobione piersi podskakiwały radośnie. Idylla, lukier, miód, a w stajni jednorożce. Konie są przecież zbyt zwyczajne.
Skoro szczęściu trzeba pomóc, najlepiej finansowo, takie zachowanie to inwestycja. Tyle, że całkowicie nietrafiona! Bo oto w zdrapce nie było dwóch pasujących obrazków, w lotka znowu mamy kumulację, a upojny weekend nad Bałtykiem wylosowała inna niż ja osoba. Wychodzi na to, że mam szczęście w miłości, skoro w grach ani trochę.
Za to mam szczęście w miłości
Skoro mam tyle szczęścia w miłości, to i w rozrodczości mi się poszczęściło. Potrójnie. Każde ma swój charakterek, niestety większość po mamusi, ale kocham je bardzo. Potrafią zająć każdą minutę sprawić, że czuję się potrzebna, kochają mnie bezgranicznie jak pozwolę na jedzenie słodyczy zamiast obiadu, a ja je jak śpią. Też są wspomagane finansowo: z powodu polityki prorodzinnej musiały chodzić do prywatnych przedszkoli i żłobków, ale dzięki temu, że zmieniałam je co roku (bo drogo było, a powstawały tańsze) dziś nie mają problemu z adaptacją w nowym miejscu. Żyć nie umierać. I żyć nie chorować. Chociaż w sumie może jakieś z nich tą przysłowiową szklankę wody poda. Tego dowiem się za jakieś X lat. Długoterminowa stopa zwrotu z inwestycji.
Więcej dzieci = łatwiej
Za to wiem, że teraz będzie mi łatwiej. Że jak będę chciała znowu dać je do prywatnego żłobka czy przedszkola – bo liczba państwowych prawie nie drgnęła – będę miała choćby część sumy na czesne. Tak w ramach gratisu. Bo jak się rozmnażam to teraz mam. Tym razem na plus. Teraz dzieci nie będą wrzucane w koszty, nikt nie będzie im wmawiał, że oto są małymi mercedesami jak osiągną pełnoletniość, bo wychodzi na to, że same spłacą swoje długi. Że przy pomocy naszych podatków? Tak, oczywiście. Przy pomocy naszych podatków. Tyle, że tym razem zobaczymy coś więcej niż 0. Bo tyle zwykle było widać wcześniej. Nawet szumna ulga prorodzinna wyliczana w rocznym PIT nie starczała np. na wspólne wakacje nad Bałtykiem. Teraz odkładając tą kwotę co miesiąc naprawdę będzie można na coś popatrzeć.
Żeby wygrać trzeba grać
Wszystkim malkontentom marudzącym, że oto nie dostaną 500+, bo są samotnymi rodzicami, dostaną za mało, dostaną na drugie, bo pierwsze się nie liczy, choć są wielodzietni, a dzieci mają po 20 lat, ale się uczą… Wszystkim im życzę złej pogody jak pogodynka przewidzi słońce. Będą mieli wtedy realny powód do narzekań. Obiecała, a słońca nie było! Bo chyba spełnianie obietnic przedwyborczych nie stanowi problemu, prawda?
Pamiętajcie: żeby wygrać trzeba grać, żeby 500 dostać trzeba razem spać.
Fot. J. Money, CC BY-SA 2.0